Kultura jazdy samochodem

Pamiętam, gdy jako pięciolatka prowadziłam samochód z maminych kolan. To był duży fiat, zaszczyt kierowania spotykał mnie tylko latem, a dokładnie tylko podczas drogi z gospodarstwa pana Zygmunta, gdzie spędzałyśmy wakacje, nad morze. Polna droga miała zaledwie kilometr i wlekliśmy się nią bardzo powoli, ale dla mnie to była straaaasznie długa trasa i baaaaardzo odpowiedzialna funkcja. Na myśl o tym, że kiedyś będę musiała nauczyć się wciskać odpowiednie pedały, zmieniać biegi, patrzeć w lusterka i włączać kierunkowskazy, przechodziły mnie dreszcze. Ale że jak tak można to wszystko razem robić i jeszcze skupiać się na kręceniu kierownicą?! Nie do pomyślenia. Ale gdy skończyłam 17 lat, miałam już prawko i nagle okazało się, że prowadzenie samochodu jest czynnością tak naturalną, jakby sama Bozia, obdarzając nas talentami, uznała, że Segritta to musi mieć jeżdżenie autem we krwi.

Uwielbiam prowadzić samochód. Jest to dla mnie czynność relaksująca, przyjemna sama w sobie – być może dlatego, że nie jestem kierowcą zawodowym i nie zdążyło mi się to znudzić. Zawsze cieszę się na długie, samotne trasy. Nie czuję potrzeby zabierania kogoś „dla towarzystwa”. Lubię być sama na drodze, z moimi myślami i muzyką. Nie czuję potrzeby gadać. Nie czuję się z kimś bezpieczniej. Umiem sama zmienić koło, sama parkować i wręcz denerwuje mnie pasażer, który wypatruje samochodów z prawej strony i mówi „wolna!”, żeby mnie poinformować, czy mogę jechać. Od tego mam własne oczy i lusterka. Na tej samej zasadzie denerwują mnie samozwańczy parkingowi, którzy czują jakąś dziwną potrzebę kierowania mną przy parkowaniu samochodu w centrum, jakbym sama nie znała długości Tosi i nie umiała się zmieścić między dwoma samochodami. Nie o denerwowaniu się chcę tu jednak napisać, ale o jego przeciwieństwie.

Na drodze zawsze są inni ludzie. Piesi, rowerzyści, motocykliści, inni kierowcy. I z nimi też trzeba dobrze żyć, bo korzystamy z drogi wspólnie. Nie rozumiem tych, którzy się za kółkiem wkurzają – pewnie właśnie dlatego, że ja lubię prowadzić samochód i sama ta czynność mnie relaksuje. Po co się frustrować i kurwić na kierowcę, który nie umie jeździć? Wystarczy samemu uważać i założyć, że są tacy użytkownicy dróg, którzy nigdy nie powinni dostać prawa jazdy. Ale dostali i trzeba się nauczyć z nimi radzić. Kurwienie, gwarantuję Wam, nie pomaga. Nic nie pomaga. Trzeba po prostu na nich uważać. „Mati, musisz zakładać, że każdy na drodze jest twoim wrogiem” powiedział mi kiedyś mój pierwszy nauczyciel jazdy i miał rację. Bo dla własnego i innych bezpieczeństwa trzeba się przygotować na ewentualność, że ktoś nie włączył świateł, kierunkowskazu, nie widzi Cię w lusterku albo zwyczajnie jest pijany, niedowidzący lub głupi. Od karania takich ludzi jest policja i prawo. Ty świata nie zbawisz. Możesz tylko zbawić samego siebie.

Każdy na drodze jest Twoim wrogiem – ale też – nie twórzmy sobie tych wrogów na siłę. Kultura jazdy to jest coś, czego w przepisach nie znajdziesz. Za brak kultury nie ma punktów karnych i grzywien. A jednak warto być dla innych miłym, bo… bo to daje satysfakcję. Naprawdę. :) Gdy stoisz w sznurze samochodów a ktoś z przeciwnego pasa chce skręcić w lewo, zrób mu miejsce. Tobie to nic nie zmienia a dzięki takiej uprzejmości nie tworzysz korka z drugiej strony. Gdy ktoś się próbuje grzecznie włączyć do ruchu z parkingu, daj mu wjechać przed siebie. Nawet jeśli się spieszysz, taki gest nie sprawi, że spóźnisz się 5 minut. Najwyżej 2 sekundy. Rób miejsce motocyklistom, którzy chcą wyminąć korek między stojącymi samochodami. Oni też nie opóźnią Twojego czasu dojazdu. Jeśli skręcasz z prawej w ciasną uliczkę, to wypuść najpierw kierowcę, który z niej wyjeżdża. Wiem, że Ty masz pierwszeństwo. On też wie. Ale jeśli go wypuścisz, Tobie też będzie łatwiej potem skręcić. To są takie małe uprzejmości, drobne gesty, które sprawiają, że się milej jeździ. Uwielbiam ten gest podziękowania uniesioną dłonią, skinięcie głowy, uśmiech. Lubię, gdy autobus wiozący kupę ludzi do pracy dziękuje mi awaryjnymi za wpuszczenie go przede mnie. Lubię wreszcie sama dziękować, gdy powolny kierowca zjeżdża trochę na pobocze, bym mogła go łatwo wyprzedzić na szosie. To jest po prostu miłe.

Kiedyś w Poznaniu stałam na światłach obok samochodu, w którym ludzie jedli jagodzianki. Powiedziałam im „smacznego” a oni poczęstowali mnie jedną bułeczką. Dziś śpiewałam w Tosi przeboje Queen a po skończonej piosence pan z samochodu obok zaczął mi bić brawo. A jakiś miesiąc temu jechaliśmy z Mścisławem kabrioletem i puszczałam z niego bańki mydlane. Ludzie stojący na światłach łapali je przez opuszczone szyby i uśmiechali się. To są takie chwile, gdy czujesz się częścią tej zmotoryzowanej części społeczeństwa i naprawdę nie masz potrzeby się denerwować korkami, remontami, zalanymi tunelami i brakiem umiejętności innych kierowców. Bo tego nie zmienisz. Możesz zmienić tylko swoje nastawienie. I sprawić, by jeździło się wszystkim przyjemniej.