LA BELLA ITALIA – część 3

Mam ochotę Was powkurzać przy tych mrozach za oknem. Co prawda rzeczywiście to Was wkurzę w marcu, gdy wyjadę stąd na miesiąc do Buenos, ale ja już wiem, że wystarczy wrzucić zdjęcie plaży, żeby ludzie zapałali do mnie prawdziwą nienawiścią… Niezorientowanym przypomnę, że chodzi o wiosenną podróż po słonecznej Italii. Ja, Mścisław i furgonetka z materacem na pace.
Zróbcie sobie modżajto, lampka biurowa w twarz i miłego oglądania :)

Tu macie pełną trasę podróży.
Tu relacja z pierwszej części.
Tu z drugiej.

A teraz zapraszam na trzecią. Wyjechaliśmy z Rzymu. Po drodze zaliczyliśmy jeden Fail i co najmniej dwa kolory morza.

Jedziemy cały czas zachodnim wybrzeżem, omijając autostrady i szukając ciekawych punktów na mapie. Nie ufamy Francesce z gps-a, bo nas w krzaczory parę razy wyprowadziła, więc to ja trzymam mapę. I nagle widzę, że niedaleko jest grób Cycerona. No trzeba pojechać. Pustkowie. Klimat jak z wizji Kononowicza. Nic nie ma. Pusto, pustynnie wręcz,  brudno i nagle w środku niczego ogrodzony murem i płotem teren. Jakieś godziny odwiedzin – oczywiście nie te, co trzeba, więc niewiele myśląc przeskakujemy przez ogrodzenie i jesteśmy u Czarka. Ładnie się pobudował.

Wieczorem dobra pizza w urokliwym porcie.

I wspinamy się na Monte Cassino. Droga na górę wije się po stromym zboczu, od patrzenia w dół kręci się w głowie. Na szczęście ciemno już było i tylko widok ze szczytu informuje nas, jak wysoko jesteśmy.

Nocowaliśmy na parkingu przy klasztorze, tuż obok dwóch camperów – niemieckiego i francuskiego.
Następnego dnia przeszliśmy się na polski cmentarz. Jest przepiękny, z białego kamienia, na którym wygrzewają się jaszczurki.

Im dalej na południe, tym bardziej Włochy przypominają Meksyk. Choć niby skąd mam wiedzieć, skoro nigdy w Meksyku nie byłam… W każdym razie robi się coraz brudniej, biedniej i goręcej. Nieuchronnie zbliżamy się do Neapolu, co widać wraz z rosnącym stężeniem prostytutek przy drodze. W jakimś brudnym barze z czerwonymi, plastikowymi frędzlami w drzwiach pijemy najlepszą kawę pod słońcem. Nazywa się Temperato, ale nigdy nie możemy zapamiętać tej nazwy, więc do dziś nazywamy ją Karoserią.

No i się zaczyna. Panie w godzinach pracy…

I znaki na niebie i ziemi, że już prawie jesteśmy w stolicy pizzy.

Jak w domu, prawda? Do tego każdy napotkany człowiek mówi, żebyśmy uważali, bo tam kradną. Mścisław zaraz przekona się o tym na własnej skórze.

Tak wygląda odpowiednie w Neapolu zabezpieczenie auta.
Trafiliśmy tam w potwornie upalny dzień. 40 stopni chyba, chłodnica ledwo daje radę, my stoimy w korkach i słuchamy melodyjnego trąbienia. A tam trąbi się co sekundę. W końcu mamy dość i M. sugeruje, żebyśmy pojechali na plażę i wykąpali się w morzu. OK, świetny pomysł, ale z góry zapowiadam, że nie zostawię auta samego. M. poszedł się kąpać, ja czekam w aucie, w końcu M. wpada z ręcznikiem do auta.

– Poczekaj, zaraz wracam.
– Co się stało?
– Jakiś koleś na skuterze mówi, że ma świetną kamerę do sprzedania za grosze.
– Zostaw. Nie bierz. Na pewno jest gorąca. No i nie stać nas na dodatkowe wydatki.
– Ale to tylko 150 euro! Ona jest warta z tysiąc!
– Zostaw.

No ale oczywiście poszedł. Po chwili wraca i daje mi torbę do ręki. Tylko jakoś nie mogę jej otworzyć. Wszystkie zamki zapieczone, nie do ruszenia.

– To na pewno kamera?
– Tak, przy mnie wyjął ją i pokazał. Włożył do torby, wziął kasę i dał mi torbę.
– Ale nie chce się otworzyć…

Trzeba było ją przeciąć. I zgadnijcie, co było w środku.

Kilo soli morskiej.
Przez rok jeszcze soliliśmy nią jajka na śniadanie. To w końcu najdroższa sól, jaką kupiliśmy. Poza tym Neapol uroczy. :>

Miała być jeszcze Sycylia, ale za dużo tych zdjęć wyszło. Obiecuję, że jeszcze do niej wrócę. Na dziś wystarczy tych tortur…