Gdyby się uprzeć, to ten wpis można nazwać moją pierwszą parentingową wojenką, bo zamierzam krytycznie odnieść się do wpisu innej matki (szykujcie popcorn i colę). A właściwie po prostu „matki”, bo ja przecież matką jeszcze nie jestem i – tak, przyznaję – może w przyszłości zmienię zdanie. To tak na zapas mówię, bo oczywiście pojawią się komentarze, że „zobaczysz, jak sama będziesz z dzieckiem w takiej sytuacji!”. Bardzo nie lubię takich komentarzy. Będzie lepiej dla mnie i dla Was, jeśli ich nie zobaczę :)
Chodzi o artykuł Hanny Szczygieł „Moje dzieci nie są dobrem wspólnym. Czy przywilejem wieku jest bezkarność?” (klik). Przeczytajcie go, proszę. Nie jest długi a jestem ciekawa, czy zgodzicie się z wnioskami autorki.
Tak naprawdę nie chodzi o to, że nie zgadzam się z panią Szczygieł. Każdy ma prawo do swoich odczuć, swoich sfer intymnych i granic. Ona może mieć takie, jakie opisała w artykule – ale ja mam zupełnie inne i właśnie o nich chciałam napisać. W dużej części do seniorów, żeby wiedzieli, że są tacy ludzie, którym to staruszkowe spoufalanie się z obcymi nie tylko nie przeszkadza, ale którzy wręcz to lubią. Ja lubię. :)
Gdy byłam mała, nie lubiłam, gdy ciotki łapały mnie za policzki. Chyba żadne dziecko tego nie lubi. Nie czułam się też pewnie, gdy w miejscu publicznym zagadywał mnie ktoś obcy. Patrzyłam wtedy z lekkim niepokojem na mamę i to po jej minie oraz zachowaniu orientowałam się, czy faktycznie jest się czego bać, czy nie. Poza tym osoby starsze kojarzyły mi się bardzo pozytywnie, bo właśnie zagadywały, uśmiechały się, były chętne do pomocy i biła z nich taka niesamowita serdeczność. I nawet to łapanie za policzki było zupełnie nieistotną niewygodą, porównywalną do trollingu, jaki sama dziś na moich pasierbach stosuję. Bo jestem przekonana, że te wszystkie ciotki wiedziały, że dzieci nie lubią łapania za policzki i robiły to tylko po to, żeby się trochę podroczyć. ;) Nie lubiłam tego tak samo, jak nie lubiłam (i do dziś nie lubię), gdy coś wpadnie do buta i uwiera, albo gdy sztuciec spadnie przypadkiem na podłogę. Czyli phi.
Michał Górecki napisał niedawno post o tym, że nie lubi grammar nazi, którzy zwracają publicznie uwagę na błędy ortograficzne lub literówki. Uznał to za niegrzeczne. I wspomniał o zasadzie dobrego wychowania, która mówi, że „nie wypada zwracać uwagi osobom dorosłym”. I dla mnie jest to klasyczny przykład zasady „wyjątek potwierdza regułę”. Otóż dzieciom uwagę zwracać można. Można tez w stosunku do dzieci zachowywać się dużo śmielej niż wobec dorosłych. Nie bez przyczyny na pan/pani mówi się tylko do osób dorosłych, podczas gdy do dzieci mówi się na ty. Dziecko wcale nie jest „małym dorosłym”. Jest dzieckiem. Tak już jest, od dawien dawna, i ja osobiście nie czuję potrzeby walki z tym stanem.
Osoby starsze też nie są po prostu „starymi dorosłymi”. Wraz z wiekiem również zmienia się trochę ich status społeczny. Robią się fizycznie słabsze, często chorują, ich mózg już nie uczy się tak szybko i nie reaguje błyskawicznie. Jednocześnie są dużo bardziej doświadczone od dwudziesto i trzydziestolatków, często mądrzejsze, łagodniejsze i spragnione bycia potrzebnym światu. Bardzo lubię i szanuję starszych ludzi. Uważam, że możemy się od nich wiele nauczyć i że wykluczanie ich z naszego życia jest ogromnym błędem (a tak niestety nasze społeczeństwo dziś robi).
Tak, ja daję seniorom więcej praw niż dziecku lub zwykłemu „dorosłemu”. Taka starsza pani lub pan mają rodzaj immunitetu: mogą powiedzieć więcej, mają prawo się częściej mylić, działać wolniej, nieporadniej i na więcej sobie pozwalać w kontaktach miedzyludzkich. Moją rolą, jako matki, będzie wytłumaczenie mojemu dziecku, że nie ma się czego bać, gdy jakaś nadgorliwa starsza pani w kolejce zawróci mu uwagę na coś, co jest sprzeczne z moimi zasadami wychowawczymi. Nikt nie ma prawa uderzyć lub schwytać moje dziecko na ręce – ale samo pogłaskanie go po głowie czy mówienie do niego jest dla mnie zupełnie naturalną, często super-fajną formą kontaktu międzyludzkiego. Zwłaszcza, gdy robi to ktoś starszy, kogo jedyną intencją jest nawiązanie tego kontaktu, pomoc lub zwykłe bycie miłym. Nawet jeśli się myli. Nawet jeśli palnie głupotę albo nieumyślnie przestraszy swoim zachowaniem dziecko. Wtedy wkraczam ja, cała na biało, i pokazuję, że nie ma się czego bać.
Może jestem dziwna. Może jestem w mniejszości. Ja po prostu lubię rozmawiać z ludźmi, niekoniecznie tymi znajomymi. Lubię czasem zagadać sprzedawcę w sklepie lub pogawędzić z paniami w kolejce do ubezpieczenia samochodu. Często żartuję z obcymi, czasami ich bawiąc czasami wprawiając w konsternację. Jeśli ktoś na mnie reaguje źle, nie kontynuuję. Ale przeważnie jednak ludzie reagują bardzo pozytywnie. Może dlatego też nie przeszkadza mi, gdy ktoś zagaduje mnie. I nie uważam tego za atak na moją prywatność lub strefę intymną.
Tak więc drodzy spacerujący emeryci, starsi panowie i starsze panie, mnie i moje dziecko będziecie mogli zawsze zagadać. Nie tylko nie mam nic przeciwko pytaniom o wiek i imię dziecka (nawet sformułowaniem „a ile ma?”. Nawet „jak się wabi” możecie spytać, i najwyżej się roześmieję), ale też będziecie mogli je pogłaskać po głowie a mi sprzedać każdą swoją radę i mądrość wychowawczą, niezależnie od tego, jak nietypowa jest. Najwyżej jej nie przyjmę. Ale wysłuchać mogę. :)