Mentalność bezkredytowa

DSC05074

Towarzystwo ubezpieczeniowe Axa wprowadza do swojej oferty nowy rodzaj ubezpieczenia i w ramach kampanii informacyjnej o tym pakiecie poprosiło kilku blogerów o komentarz. Padło też na mnie i dało mi do myślenia. Na dole tekstu macie banner kierujący do strony dedykowanej ubezpieczeniu. Zajrzyjcie tam, jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej. Bo ja nie będę mówić o ubezpieczeniu, tylko o pewnym sposobie myślenia, który chciałabym w Was zaszczepić.

Kiedyś zrobię listę wartościowych rzeczy, których nauczyła mnie mama, bo jest tego sporo i chciałabym o nich pamiętać, gdy będę wychowywać swoje potomstwo. Jedną z nich jest mentalność bezkredytowa. Wymyśliłam sobie to pojęcie przed chwilą oczywiście, stąd jego niezgrabność. ;) Jest to pewien skrót myślowy, bo nie chodzi tylko o to, że nie lubimy z mamą brać kredytów i się zadłużać generalnie – ale że w ogóle mierzymy siły na zamiary, umiemy oszczędzać i lubimy we własnym zakresie tak dysponować czasem i zasobami, by zawsze mieć coś „na czarną godzinę”. I te zasady mają swoje zastosowanie w różnych dziedzinach życia, nie tylko w tej finansowej. 

Nawet gdy planuję sobie zwyczajny dzień, nie wyobrażam sobie nie uwzględniać pomiędzy spotkaniami i różnymi obowiązkami dodatkowych kliku godzin na coś nieplanowanego, niespodziewane korki, złapaną gumę, telefon od przyjaciela w potrzebie lub po prostu chwilę dla siebie i przyjaciółki, która się właśnie rozstała z chłopakiem i musi teraz, zaraz ze mną porozmawiać. To są w sumie ze dwie, trzy godziny w całym dniu, ale zawsze je mam. I jeśli nic mi wtedy nie wypadnie, mam je na gotowanie, pisanie lub obrabianie zdjęć.

Na takiej samej zasadzie, „na wszelki wypadek” zrobiłam magisterium, bo do dziś jestem przekonana, że mi się ten papier i tytuł do niczego w życiu nie przyda, ale jest zawsze ten 1% ryzyka, że jednak ktoś mnie kiedyś o studia spyta. To samo z ZUSem: ubezpieczeniem w polskiej służbie zdrowia (z której nigdy nie korzystam, bo nie mam czasu i nerwów na to) i składkami emerytalnymi (na emeryturę nie liczę) – mam to, bo nigdy nie wiadomo, czy mi się noga nie powinie dosłownie lub metaforycznie i nie wyląduję w szpitalu lub na starość bez środków do życia.

Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy żyją sobie spokojnie z ogromnymi długami i zamiast coś z tym robić, jeżdżą na drogie wakacje, wydają fortunę w restauracjach i klubach, kupują sobie drogie samochody i ogólnie długi sobie powiększają zamiast pomniejszać. Nie rozumiem, bo ja bym oszalała z niepokoju. Nie umiałabym tak. Może to jest sposób myślenia człowieka bogatego, tak żyć na wysokim poziomie niezależnie od stanu finansów, ale w takim razie ja mam mentalność biedaka i jest mi z tym bardzo dobrze. Gdy nie mam kasy – nie baluję. A gdy mam kasę, to lubię przynajmniej jej część mieć sobie na koncie zamrożoną. Baluję wtedy, gdy mogę sobie na to pozwolić, przy jednoczesnym nieodmrażaniu zaskórniaków. Jest to dla mnie naturalne, bo tak zostałam wychowana.

Matka Rodzicielka potrafiła nam przez rok marudzić, że nie mamy pieniędzy, trzeba oszczędzać, nie wydawać na pierdoły – a potem, po tym roku kupowała nowe auto (bo stare się zepsuło). Za co? Ano właśnie za to, co zaoszczędziliśmy przez 12 miesięcy. Gdybyśmy nie oszczędzali na czarną godzinę, w przypadku awarii samochodu musielibyśmy wziąć kredyt na nowy. Dlatego mam gdzieś tam zakodowane we łbie, że trybu oszczędzania nie stosuje się tylko w kryzysie – ale jest to stan normalny, codzienny, właśnie po to, by wszelkich kryzysów uniknąć. Do dziś mam takie małe poczucie winy z tyłu głowy, gdy kupuję sobie nowe ciuchy częściej niż raz na pół roku. No bo tak szczerze: ani z tych starych nie wyrosłam, ani się nie niszczą tak szybko, ani szafiarką nie jestem, więc po co mi? Kominek oczywiście wyrzuca mi to, krytycznym spojrzeniem oceniając mój ciuchowy wizerunek i styl. No i Fash się czasem wstyd pokazać dwa razy w tej samej sukience, ale oj tam. ;)

Mentalność bezkredytowa to nie tylko nie-wydawanie kasy na pierdoły i oszczędzanie, ale też kupowanie drożej, gdy się to paradoksalnie opłaca. I tego też nauczyła mnie mama. Bluzka może być tania, ale buty… buty mogą kosztować i 500 zł, ale muszą być solidne, wygodne, skórzane, na lata. Samochód – bezawaryjny. Drzwi do mieszkania – mocne. Komputer – najlepszy. I na to pieniędzy nie żałuję, bo wiem, że na tańszym produkcie po prostu dwa razy stracę.

Zachęcam Was do takiego myślenia, nawet jeśli nie zdecydujecie się na moją (podobno ekstremalną) formę. Zabezpieczajcie się na wszelki wypadek. Odkładajcie na czarną godzinę. Zadbajcie o to, żeby było jak przeżyć w sytuacji, gdy stracicie nagle pracę, dopadnie Was choroba, kradzież, pożar lub inne – odpukać – nieszczęście. Z firmą ubezpieczeniową lub na własną rękę, ale zróbcie to. Życie na kredycie jest naprawdę zbyt stresujące.

pomocnaraka_750x200