Nie czuję się kobietą.

Sformułowanie „czuję się kobietą” usłyszałam po raz pierwszy już w dzieciństwie. Jakaś pani w telewizji tak powiedziała i wydało mi się to dziwne. No bo skoro ktoś jest kobietą, to po co mówi, że się tak czuje. Przecież jest. Gdyby to był facet, to rozumiem. Albo mała dziewczynka. Ale kobieta? To by było trochę tak, jakbym powiedziała, że czuję się ssakiem.

Sens tego zdania zrozumiałam dopiero później, kiedy dotarło do mnie, że za słowem „kobieta” kryje się nie tylko oznaczenie płci gatunku homo sapiens, ale też pewien zestaw cech, emocji i zachowań, które nasza kultura przypisuje tej płci. To jest właśnie ten gender, czyli ściśle naukowe określenie zespołu cech przypisanych danej płci przez dane społeczeństwo. Czy tego chcemy czy nie, żyjemy w tym społeczeństwie, a więc możemy oczywiście rżnąć głupa i udawać, że genderu nie ma albo że to wymysł jakiegoś lobby – ale to pojęcie istnieje, jest ściśle zdefiniowane i niestety ma co nazywać, bo nasza kultura uwielbia dzielić ludzi na kobiety i mężczyzn. Podkreślać różnice. Wspierać rywalizację między płciami. Albo po prostu wywyższać jedną nad drugą. Nie twierdzę, że w sformułowaniu „czuć się kobietą” jest ukryty jakiś przekaz o swojej niższości wobec mężczyzny, ale z pewnością jest ukryty inny przekaz – że „nie tylko jestem kobietą pod względem płciowym, fizjologicznym, ale też psychicznym, kulturowym”. I choć w pełni akceptuję fakt, że niektóre kobiety to czują i tak się określają – ja zupełnie do nich nie należę.

Nie czuję się kobietą. Tak, mam cycki. Tak, mam macicę, łechtaczkę i umiejętność robienia człowieka z dwóch komórek. Miewam też okres, całkiem regularnie, co pewnie wpływa hormonalnie na mój nastrój i różne zachcianki, ale niespecjalnie to czuję. Poza czysto fizjologiczną sferą mojej płci nie mam bowiem w sobie żadnych cech typowo kobiecych. Nie mam też tych męskich, żeby było jasne. Po prostu mam cechy ludzkie, zupełnie niezwiązane z płcią. Jestem ciekawa świata, otwarta, głodna informacji, leniwa, uparta, roztargniona i bardzo empatyczna. Wszystkie te cechy znajduję zarówno w moich koleżankach jak i kolegach. Moim życiowym marzeniem jest dostanie Nobla. Lubię pisać, podróżować, tworzyć, robić zdjęcia, grać w gry, oglądać filmy i spacerować. Interesuję się psychologią. Kocham psy i przyrodę. Te cechy mnie definiują. Nie para cycków i macica.

Wiem, że mogę robić wszystko, mieć każde hobby i każdą pracę, jaką mogą mieć mężczyźni. Jeśli czegoś nie osiągam, to dlatego, że nie chcę lub nie spełniam wymagań, które nie mają żadnego związku z moją płcią, a tylko z moimi indywidualnymi cechami lub predyspozycjami.

Denerwuje mnie, gdy ktoś próbuje mnie, kobietę, wcisnąć w jakieś ramy określające moją płeć w aspekcie szerszym niż ten fizyczny. Denerwuje mnie, gdy inne kobiety są w te ramy wciskane – bądź same próbują je sobie narzucić. Denerwują mnie zabawki „dla dziewczynek” i „dla chłopców”, bo reguła jest prosta:

girl-or-boy-toy
Na blogu SNAFU znalazłam tę piękną grafikę. Autorka zresztą napisała tekst w bardzo podobnym tonie co mój: http://snafu.evil.pl/2016/03/swinka-morska/

Denerwuje mnie, gdy moja złość lub niezadowolenie tłumaczone są „tymi dniami”.

Drażni mnie niemożebnie, gdy próbuje mi się wmówić, że powinnam się wstydzić mojego wyglądu w kwestii figury lub starzenia się tylko dlatego, że jestem kobietą, a „kobieta chce być piękna fizycznie”. Ostatnio na pewnym fanpage’u pojawił się link do artykułu o pielęgnacji szyi zajawiony tekstem: „Sprawdźcie, co robić, żeby nie skończyć w golfach latem!”. Tak, jakby szyi ze zmarszczkami nie można było pokazywać, bo to nie przystoi kobiecie. No powiedzcie mi, czemu miałabym latem, w upale, męczyć się w golfie, tylko dlatego, że nie mam już gładkiej szyi.

Nie znoszę, gdy ktoś zakłada, że nie znam się na samochodach / technologii / polityce tylko dlatego, że jestem kobietą. Tu podzielę się z Wami historią mojego poznania z Sebastianem. Otóż poznaliśmy się, gdy byłam z moim przyjacielem we Włoszech. Siedzieliśmy razem przy stole i oboje mieliśmy przed sobą nasze telefony. Ja miałam Iphone’a 5, on miał 4s. Seba podszedł do nas, spojrzał na mój telefon i, zupełnie mnie zignorowawszy, zwrócił się do mojego przyjaciela:

– O, a co ty myślisz o tym nowym Iphonie? Warto go kupić?

Uznałam wtedy, że Seba jest po prostu seksistowskim bucem. Dopiero po wielu miesiącach mu o tym opowiedziałam. Okazało się, że Seba po prostu był nieśmiały i łatwiej mu było pogadać z moim przyjacielem, którego już znał, a nie ze mną. Czyli wyszło na to, że to ja go osądziłam po pozorach. ;)

Nie cierpię, gdy ludzie w towarzystwie próbują podzielić obecnych na dwie grupy ze względu na płeć. Na ryby zapraszają tylko facetów. Na wódkę – facetów. A kobiety to mogą się umówić na SPA i winko. Mężczyzna podchodzący do mnie i do Seby – a podający rękę tylko jemu – wkurza mnie niepomiernie.

Nie lubię, gdy się mówi, że robię coś dobrze „jak na kobietę”, tak jakby kobiety robiły to gorzej. I tak jak całkiem normalne jest zakładanie, że kobieta będzie słabsza w podnoszeniu ciężarów, tak zupełnie nie kumam, czemu miałaby ustępować facetowi w grze na gitarze lub w obsłudze komputera.

Jestem kobietą. Uwielbiam bycie kobietą. Podobają mi się moje cycki, uwielbiam bycie mamą, akceptuję moją seksualność i kocham mężczyzn, bom heteroseksualna. Ale czuję się człowiekiem. Bo o mnie stanowią moje cechy charakteru a nie te cycki. Gdybym miała penisa, też byłabym sobą. Kiedyś nawet tekst o tym napisałam.

A tak na koniec: uważam, że na szczęście zbliżamy się cywilizacyjnie i kulturowo do momentu, gdy obie płci będą naprawdę traktowane równo. I już niedługo mężczyźni też będą nosić sukienki, jeśli tylko będą mieli na to ochotę. Będą się malować i nie będą się tego wstydzić. Bo czemu mieliby się wstydzić. My robimy to od dawna. Jeśli chcemy. :)