Okulary, szkła kontaktowe czy laserowa korekcja wzroku?

Już w podstawówce zaczęłam nosić okulary. Na początku mała wada wzroku pogłębiała mi się z wiekiem i już w liceum nie byłam w stanie bez tych okularów funkcjonować. To były niestety jeszcze takie czasy, gdy ich noszenie nie było trendy i każdy wolał się męczyć z soczewkami kontaktowymi lub zupełnie bez niczego, mrużąc oczy, żeby sprawdzić numer nadjeżdżającego autobusu.

Ja wybrałam kontakty, bo bez nich nie widziałabym tego, co jest napisane na tablicy (nawet gdy siedziałam w pierwszej ławce), ale pamiętam takich, którzy woleli się męczyć bez niczego niż założyć okulary albo sobie coś do oka wkładać. Chodzili z wiecznie zmrużonymi oczami i czasem na korytarzu mylili mnie z Mateuszem. Ja kontakty nosiłam codziennie, wydając na nie oczywiście fortunę. Nie mogłabym bez nich prowadzić auta ani uprawiać sportów, nie mówiąc już o codziennym życiu, gdy jednak warto widzieć, z kim się rozmawia i czy ta osoba właśnie na ciebie patrzy. Bez soczewek cały świat w odległości metra ode mnie zaczynał się rozmywać, tworzył kolorystyczne plamy.

Oczywiście niezaprzeczalnym plusem braku jakiegokolwiek wsparcia dla oczu jest jednak wygląd domu. Bo dziecięcy pokój wygląda dużo lepiej w rozmyciu, nieprawdaż?

WADY i zalety SOCZEWEK KONTAKTOWYCH

Soczewki były super, bo można było robić w nich wszystko to, czego nie mogłam robić w okularach. Nie widać ich, nic z nosa nie spada, oprawek brak, pływać nawet można. Człowiek przyzwyczaja się do nich w pewnym stopniu i potem ich nawet na oku nie czuje (co sprawia, że raz na jakiś czas się potem rano budzi z koszmarnie przesuszonymi oczami, bo wieczorem zapomniał zdjąć szkieł).

Miałam zawsze dość odporne oczy, nie męczyły mnie zapalenia spojówek, a jednak cały ten proces był dość upierdliwy. Bo rano soczewek nie masz, więc budzisz się na ślepo. Jesteś też ślepy wieczorem, zanim zaśniesz. Niektórzy co prawda śpią w specjalnych, całodobowych soczewkach, ale mnie one zawsze drażniły, bo spojówka strasznie w nich wysychała do rana, niezależnie od tego, ile zapłaciłam za „supernowowczesne, wodne soczewki z tlenem bla bla bla”.

Ale nawet jeśli używasz dziennych soczewek, jest z tym sporo kłopotu. Musisz je założyć czystymi rękami, przy lustrze, licząc się z tym, że coś się jednak pod soczewkę dostanie (albo dana soczewka po prostu jest felerna) i trzeba ją będzie wymienić. Musiałam pilnować, która jest lewa a która prawa, bo wady w oczach mam różne. Soczewki czasem wypadały (np. od potarcia oka), przesuwały się, wysychały, a wieczorem trzeba było je zdjąć i włożyć do pojemniczka z płynem. Potem, przez ten czas aż do zaśnięcia, byłam kretem. Jak się zapomniało pojemniczka, to był kłopot. Kiedyś wujek chemik zrobił mi na szybko roztwór soli fizjologicznej z wody i …soli kuchennej. Pamiętam też, że zrezygnowałam kiedyś z miesięcznego wypadu do Mongolii, gdzie mogłam odbyć rajd konny z nocowaniem pod gwiazdami. Po prostu przeraziła mnie wizja codziennego zakładania i zdejmowania soczewek w takich polowych warunkach, a okulary nie wchodziły w grę. Nie na koniu. Za chwilę opowiem Wam, dlaczego.

WADY i zalety OKULARÓW

Od kilku lat przestałam już nosić soczewki. Kupowałam je tylko na specjalne okazje i do sportów. Na co dzień zaś nosiłam okulary, bo zaczęły mi się po prostu podobać. Dziś noszą je nawet osoby, które nie mają wady wzroku. Po prostu zakładają zerówki, żeby wyglądać ładnie. Jak dodatek. Jak torebkę, pasek lub apaszkę. Poza tym okulary nic nie przesuszają, są naprawdę zdrowsze i nie generują podrażnień oka. Ba, nawet je zmniejszają, bo chronią oko od wiatru, zmniejszając ryzyko, że jakiś pyłek się dostanie nie tam gdzie trzeba.

W końcu doczekałam się zestawu pięknych oprawek, w których czułam się dobrze i które mogłam sobie wymieniać w zależności od nastroju i stroju. Dwie pary tanich, pięciofuntowych nerdowskich bryli z Londynu i jedna bardzo droga para od Lindberga z najlepszymi soczewkami na świecie Hoya – dodatkowo specjalnie stworzonymi dla osób pracujących przy komputerze. Naprawdę polecam Wam te soczewki, jeśli chodzicie w okularach, bo jednak w okularach nie jest najważniejszy wygląd – tylko funkcja. A o tym decyduje soczewka.

Ja w moich Lindbergach – Hoyach przechodziłam parę lat, zbierając zachwyty nad urodą oprawek, aż w końcu mój synek postanowił się nimi pobawić i złamał je w takim miejscu, że nie dało się ich naprawić. Bardzo to przykre doświadczenie było. Ale też mi uzmysłowiło, że może czas się zdecydować na bardziej radykalny krok. Bo okulary mogą być super, ale jednak…

Ktoś, kto nie nosi okularów, nie zrozumie tych wszystkich niedogodności, które tu zaraz wymienię, ale jest szansa, że Ty – skoro już czytasz ten wpis – doskonale znasz je wszystkie.

1. Obraz świata w okularach nigdy nie jest w pełni widoczny, bo zawsze jednak te oprawki wchodzą trochę w pole widzenia, a po bokach (w tzw. „kątem oka”) widzisz już tylko rozmycia.

2. Soczewki w okularach się brudzą. Nawet te z ochronnymi powłokami trzeba codziennie czyścić specjalną, miękką i czystą szmatką. Jeśli z braku szmatki pod ręką wyczyścisz je swoim T-shirtem, ryzykujesz, że jeszcze bardziej je ubrudzisz. A nawet najmniejsza smuga na szkle przeszkadza w widzeniu.

3. Oglądanie filmu w łóżku, na leżąco, to prawdziwe wyzwanie. Bo jeśli kładziesz się na policzku, to poduszka wypycha Ci z boku okulary i przesuwa je względem oczu. Cały obraz się zniekształca a do tego oprawki cisną w nos.

4. Trzeba pamiętać zawsze o zdjęciu okularów przed snem, żeby w nich nie zasnąć.

5. Sport w okularach to też nieporozumienie. Bo od ruchu okulary skaczą, zsuwają się, mogą spaść. A na basenie… cóż… łatwo się domyślić, jakie to niewygodne.

6. Każde wejście z zimna w ciepłe pomieszczenie łączy się z parowaniem okularów. Nic nie widzisz przez parę minut, bo wszystko jest za mgłą. Podobny efekt uzyskasz, pijąc gorącą herbatę lub jedząc gorącą zupę.

7. Prysznic bez okularów jest spoko, ale golenie nóg już nie bardzo. Bo jak się jest takim kretem jak ja byłam, to włosków w okolicach kostek już nie widać. A w okularach pod prysznic nie wejdziesz, bo zaparują.

A WIĘC LASEROWA KOREKCJA WZROKU… ALE CZY NA PEWNO?

Od wielu lat nosiłam się z myślą zrobienia sobie laserowej korekcji wzroku, ale jednak bałam się tego zabiegu. Przede wszystkim przerażała mnie kwestia powikłań, a konkretnie tego ryzyka, że po operacji będę miała jakieś problemy z widzeniem. Bo każdy zabieg niesie za sobą takie ryzyko. Około 1 % pacjentów może potem odczuwać efekt halo, rozmycia, nadkorekcji… Poza tym bałam się samego procesu, w którym ktoś będzie grzebał w moim oku. Z opowieści znajomych wynikało, że przez tydzień po zabiegu jeszcze dochodzi się do siebie, a oczy bolą i nie dają jeszcze w pełni ostrego widzenia. Ale mimo to, wszystkie znajome mi osoby, które się na to zdecydowały, mówiły że warto. Że to odmieniło ich życie. Jedną z takich osób była Ka, której opis korekcji znajdziecie tutaj.

RÓŻNE METODY

Ka zrobiła sobie zabieg w czasach, gdy najnowocześniejszą metodą laserowej korekcji wzroku był LASIK. To i tak był duży skok naprzód po pierwszej generacji chirurgii refrakcyjnej PRK, ale wciąż cała procedura wiązała się z pewnymi niedogodnościami dla pacjenta. Dziś mamy już trzecią generację zabiegu, która jest jak dotąd najlepszą, najmniej inwazyjną, najprzyjemniejszą z metod i w dodatku (dzięki małej ingerencji w tkanki oka) wiąże się z nią najmniejsze ryzyko powikłań.

Tym, co łączy wszystkie metody jest fakt, że lwią część zabiegu wykonuje laser. No i sam mechanizm jest ten sam – chodzi o zmianę kształtu soczewki (poprzez zmianę grubości rogówki), co w efekcie wpływa na ostrość widzenia. W przypadku krótkowidzów (czyli osób, które widzą dobrze z bliska, a obraz rozmywa się im w dali) trzeba krzywiznę oka „wypłaszczyć”, czyli zmniejszyć wypukłość rogówki oka.

źródło: http://www.thenakedeyebook.com/blog/smile-laser-eye-surgery-vs-lasik-and-prk
Pierwsza generacja PRK

W tej metodzie laser pracuje wyłącznie na zewnętrznej części rogówki, usuwając całkowicie nabłonek i przez to zostawiając na oku ranę po zabiegu. To z tego wynika długi czas rekonwalescencji. Rogówka jest wyjątkowo unerwionym organem w ciele człowieka i jej gojenie się jest procesem dość długim i bolesnym.

Druga generacja LASIK

W tym przypadku laser najpierw wycina w nabłonku rogówki niepełny płatek, który zostaje przez lekarza odchylony na bok. Trochę tak, jakbyśmy otwierali pokrywę czajnika, by dostać się do środka. Następnie kolejny laser wykonuje pracę podobną do tej z metody pierwszej generacji, czyli ściera środkową warstwę rogówki, by spłaszczyć soczewkę. Następnie nabłonek jest znów nałożony na wierzch oka. Ingerencja jest już mniejsza niż w PRK, ale wciąż cięcie na nabłonku jest dość duże, a płatek może się przesuwać, jeśli pacjent potrze oko lub mocno zaciśnie powieki.

Trzecia generacja SMILE

W tym przypadku w ogóle nie odcina się nabłonka, a jedynie wykonuje w nim małe nacięcie. Laser wykonuje całą pracę w środku, wycinając precyzyjnie płatek wewnątrz warstw rogówki. I ten płatek potem jest przez lekarza wyciągany z boku, właśnie przez to małe nacięcie. Jak w operacjach laparoskopowych. Absolutny majstersztyk w chirurgii oka!

Zdecydowałam się na tę trzecią. A już niedługo opowiem dokładnie, krok po kroku, jak to wyglądało, jak przebiegała rekonwalescencja i czy teraz, po ponad miesiącu od zabiegu, nie żałuję tej decyzji.