Po co ja w ogóle napisałam tę książkę?

Światowa Organizacja Zdrowia podaje jednoznacznie – karmienie piersią to najlepszy, najzdrowszy sposób karmienia dziecka i powinno się to robić przynajmniej dwa lata, a nawet i dłużej, jeśli matka i dziecko czują taką potrzebę. Jak wszystkie ssaki, wychowujemy nasze potomstwo długo i zaspokajamy dziecięcy głód – jak i potrzebę bliskości – matczynym mlekiem. Żaden sztuczny pokarm, żadne kurczaki z marchewką, kaszki czy papki, nie dadzą dziecku tego, co daje mu mleko mamy. To nie jest kwestia sporna. To oficjalne stanowisko wszystkich największych, najbardziej renomowanych i cieszącym się największym naukowym zaufaniem organizacji medycznych na Świecie. A w Polsce…

Czterech na pięciu lekarzy, z którymi miałam styczność w ciągu dwóch lat od urodzenia dziecka i którzy dowiedzieli się, że karmię piersią, poinformowało mnie, że to źle i że właściwie po kilku miesiącach życia dziecka już nie powinno się tego robić. Nasłuchałam się, że to powoduje wady zgryzu, że to już nie mleko tylko woda, że dziecko się nie najada, a nawet że to niedobre dla mojego życia seksualnego z partnerem. Za każdym razem były to uwagi nieproszone, bo nie w sprawie karmienia piersią odwiedzałam tych lekarzy i nie pytałam ich o zdanie.

Czytelniczki często piszą mi, że są pod wielką presją rodziny, znajomych, a nawet przypadkowo spotkanych osób, które bardzo często komentują ich karmienie piersią i namawiają je do tego, żeby przestały albo żeby przynajmniej robiły to w ukryciu, w toalecie albo w domu.

Wciąż trwa debata, czy kobiety powinny mieć możliwość karmienia piersią publicznie. Jakby odsłonięcie części dekoltu i nakarmienie dziecka było zachowaniem seksualnym i prowokującym. Przypominam, że codziennie latem możemy zaobserwować mężczyzn z gołymi torsami na ulicach (nierzadko z większymi piersiami niż kobiety) i ci mężczyźni nie budzą już tyle kontrowersji co matki karmiące.

Położne w szpitalach mają bardzo różną wiedzę na temat karmienia piersią. Nierzadko nie mają jej wcale, bo to, czego uczono personel medyczny 20 lat temu jest dziś mocno nieaktualne. A jednak wciąż podaje się dzieciom glukozę, każe dokarmiać mieszanką, nie pomaga się matkom w obliczu problemów i wątpliwości.

Tylko 46% matek karmi swoje sześciotygodniowe dzieci wyłącznie piersią. Tylko 4% karmi wyłącznie piersią po sześciu miesiącach. Część matek robi to ze świadomego wyboru i ok – ale większość robi to, bo nikt im nie pomógł, bo nie miały wystarczającej wiedzy, bo wciąż wierzą w mity rozpowszechniane przez lekarzy, rodziny, koleżanki.

Mogę się umalować, uczesać, założyć elegancką koszulę, mogę pić kawę, pracować przez internet i płacić za wszystko plastikową kartą – ale wciąż jestem ssakiem, urodziłam ssaka, więc karmię go piersią.
Ale karmienie piersią to przecież tylko wierzchołek góry lodowej…

Rzesze ludzi wciąż wierzy w tzw. zimny chów niemowląt i jest przekonanych, że noszenie płaczącego dziecka je rozpieści. Są ślepi na ewolucję, na naturalne zachowania naszego gatunku i wieloletnie badania psychologów, którzy jednoznacznie określają częste noszenie i przytulanie dziecka jako coś naturalnego, potrzebnego, a wręcz niezbędnego dla jego prawidłowego rozwoju.

Młode matki słyszą od własnych matek, że dziecko powinno spać samo i jeśli nie chce zasnąć samodzielnie, powinno się wypłakać. Te matki często nie potrafią zaufać własnemu instynktowi, bo coś im każe poddawać ten instynkt pod wątpliwość i słuchać “starszych, mądrzejszych”. Słuchają więc rozpaczliwego szlochu własnego noworodka, powstrzymują się od pobiegnięcia mu z pomocą, bo wierzą, że tak robią dobrze, że to wyjdzie na zdrowie ich dziecku. Nie wychodzi. Ani dziecku, ani im samym.

W telewizji, w internecie, w sklepach, na reklamach, a nawet wśród życzliwie przekazywanych między rodzinami sprzętów dziecięcych ciągle są chodziki. Chodziki, które w niektórych krajach zostały w ogóle prawnie zabronione, bo powodują wady postawy u dzieci. Przeciętna Polka o tym nie wie. Nie wie też, że nosidła “przodem do świata” mogą zrobić dziecku podobną krzywdę.

Ruch antyszczepionkowy rośnie w siłę. Coraz więcej matek decyduje się nie szczepić dzieci, bo wierzy w propagandę łączącą szczepionki z autyzmem oraz w masę innych szczepionkowych mitów. Wierzy, bo się boi, a boi się, bo internet jest pełen spiskowych teorii a dzieci czasem ciężko chorują i zrozpaczeni rodzice próbują szukać wytłumaczenia na własną rękę. W efekcie mody na nieszczepienie wracają do nas choroby, które już prawie udało nam się wyeliminować.

Kobiety są często osamotnione w swoim macierzyństwie, bo niestety tradycyjny model rodziny nie wymaga od ojca wsparcia rodzicielskiego wykraczającego ponad zarabianie pieniędzy. A i tu jest ciężko, bo aż 84% rodziców zobowiązanych alimentacyjnie wobec swoich dzieci nie płaci tych alimentów. Są to głównie ojcowie. I my, Polacy, jesteśmy pod tym względem w europejskiej czołówce.

Ale nawet jeśli kobieta ma szczęście i żyje w szczęśliwym związku z ojcem swoich dzieci, to bardzo często ten ojciec nie dzieli się z nią rodzicielskimi obowiązkami. Często oboje pracują poza domem, ale to ona potem ten dom sprząta, gotuje obiad dla całej rodziny, bawi się z dzieckiem, usypia je wieczorem i dba o nie w chorobie. A jeśli kobieta nie pracuje i cały dzień “siedzi w domu”, to społeczeństwo ma ją za nieroba. I jeśli uda jej się wydrzeć chwilę dla siebie z ciasnego grafiku trzyetatowej pracy niani, sprzątaczki i kucharki – sama przed sobą ma wyrzuty sumienia, że egoistycznie czyta książkę, podczas gdy mogłaby mężowi koszulę wyprasować.

Internet nie jest pomocny. Bo dokąd idzie matka, gdy szuka wsparcia w kwestii karmienia, pielęgnacji, zdrowia lub wychowania swojego pierwszego dziecka? Wchodzi na forum dla mam. A tam jej się obrywa, niezależnie od tego, jakie stanowisko reprezentuje. Karmi piersią – źle, bo ile można, bo już za długo, bo po co, bo pewnie dla siebie a nie dla dziecka. Nie karmi? Zła kobieta, egoistka, truje dziecko, leniwa pewnie. Jesteśmy, Matki, bezustannie atakowane przez społeczeństwo, przez bliskich i dalszych znajomych, a nawet przez inne matki. Źle się opiekujemy dziećmi, bo nie założyłyśmy im czapeczki. Jesteśmy głupie i okrutne, bo publikujemy w sieci zdjęcia z dziećmi. Ciągle źle, wszystko źle, a najlepiej to żebyśmy siedziały w domu, nie wychylały się, karmiły po kryjomu, poświęciły się dziecku i zapomniały o sobie, bo prawdziwa, dobra matka myśli wyłącznie o potomstwie.

WŁAŚNIE Dlatego napisałam książkę “Złe Matki są najlepsze”.

Dlatego prowadzę fanpage “Zła Matka” na facebooku.

Dlatego odważnie piszę o moich własnych wyborach rodzicielskich (a przecież do tego nie powinna być potrzebna żadna odwaga), żeby innym kobietom pokazać, że się da, że można, że my matki wcale nie jesteśmy męczennicami narodu, wcale nie musimy się nikomu poświęcać, że możemy żartować z macierzyństwa, że mamy nasze prawa, że możemy wybierać, że mamy też prawo do informacji i powinnyśmy otrzymać wsparcie w postaci rzetelnej wiedzy od szpitala, w którym rodzimy, i pediatrów, przez których musimy przechodzić. Że nie musimy się z tym macierzyństwem ukrywać tylko dlatego, że kogoś to brzydzi lub nudzi. Że mamy prawo karmić piersią publicznie, że mamy prawo mówić głośno o naszych problemach. Mamy prawo śmiać się z siebie, z naszych dzieci, z tego „świętego macierzyństwa” też. I że jest szereg tricków i mechanizmów, które sprawiają, że bycie mamą jest całkiem proste. Tylko trzeba mieć odwagę po nie sięgnąć i pokazać gest Kozakiewicza wszystkim krytykantom wokół.

Robimy ludzi. Same. Z dwóch komórek. W brzuchach, potem na brzuchach, przy piersiach, w ramionach, na zmęczonych nogach i bolących kręgosłupach.

Dlatego zależy mi, żeby książka dotarła nie tylko do tej wąskiej grupy internautek, które najczęściej żyją w wielkich miastach, są dobrze wykształcone i mają dostęp do wiedzy i najlepszej opieki medycznej. Chcę, żeby po tę książkę mogła też sięgnąć młoda mama z małej miejscowości, z jakiejś wsi, w której za autorytet w kwestii życia rodzinnego robi wyłącznie ksiądz albo babcia, dla której przylanie dziecku pasem jest najlepszą metodą wychowawczą.

Nie jestem pierwszą matką, która porusza te tematy w książce o macierzyństwie. I mam nadzieję, że nie będę ostatnią. Niech o tym mówi i pisze każda matka, niech dołączą do nas świadomi ojcowie, ruszmy ten skostniały, archaiczny model rodziny z umęczoną kobietą troszczącą się o wszystkich tylko nie o siebie. Rozwalmy go w drobny pył.

A my, kobiety, nie krytykujmy się nawzajem, nie atakujmy, nie oceniajmy zawistnie.

Edukujmy się, wspierajmy, dzielmy doświadczeniami.

Bo w Niebie jest specjalne miejsce dla kobiet, które pomagają innym kobietom.

(i jest tam dużo czekolady)

:)

PS. Tu można już zamówić książkę (klik) w przedsprzedaży (oficjalna premiera 24 maja), a niedługo zrobię też wpis o sesji zdjęciowej do okładki, o pomyśle z Maryją oraz o dwojgu blogerach, z którymi – jakby nie patrzeć – wspólnie tę książkę stworzyłam, bo rysunki są autorstwa słynnej rysowniczki a okładka jest autorstwa słynnego youtubera. :)