Rzucam fajki!

papieros krakow

Mój związek z fajkami dobiega końca. Rozstaniemy się w przyjaźni, bez żadnych poważnych rozmów, obrażania się i nieodzywania do siebie. Nie będę też o nich źle mówić, gdy już będą moimi byłymi. Nie wykluczam też, że czasem spotkamy się na ploty przy jakichś szczególnych okazjach. I nie będę zazdrosna.

Palę od ponad 10 lat. Paczkę dziennie. I zawsze bardzo to lubiłam. Zaczęłam w dość standardowy sposób, bo jeszcze w liceum, gdy po prostu wszyscy najfajniejsi ludzie palili – a więc i ja zaczęłam. Pali większość moich przyjaciół. W moim ulubionym klubie można palić. Każdy z moich ex palił. MR też pali. I paliła moja babcia, a także prababcia. Po prostu wychowałam się i żyłam zawsze wśród ludzi palących, więc było to dla mnie zupełnie naturalne. Co więcej – zawsze podobało mi się palenie i uważam, że palący ludzie są szalenie seksowni – o ile oczywiście nie palą z wyrzutem sumienia i nie jest to dla nich jakiś niewygodny nałóg, z którego nie umieją się wyrwać – tylko po prostu lubią.

Przyszła jednak ta chwila, gdy zdałam sobie sprawę, jak fatalnie palenie wpływa na moje zdrowie. Głównie objawia się to tym, że każde, nawet najmniejsze przeziębienie kończy się u mnie kilkutygodniowym kaszlem starego gruźlika. I to już nie jest seksi. Okazuje się też, że nie jest seksi całowanie się z kobietą palącą, jeśli jest się niepalącym facetem – ale to tylko pretekst, by podjąć właściwą decyzję dla własnego zdrowia. Postanowiłam więc, że rzucam. Po raz pierwszy i ostatni, bo nie lubię się powtarzać. :)

Nie rzucam z dnia na dzień. I możecie sobie mówić, co chcecie, ale ja po prostu nie ufam takiemu rzucaniu z dnia na dzień. Intuicja podpowiada mi, że jeżeli przez 10 lat dostarczałam mojemu organizmowi taką ilość trucizny codziennie – to nie powinnam z niej rezygnować na raz, więc chcę to zrobić stopniowo. Wszystkim, którzy nazywają to „oszukiwaniem się” mam do powiedzenia tylko jedno: bitch please. Oszukiwaniem siebie byłoby palenie na sępa i mówienie, że się nie pali. Albo mówienie, że się rzuciło – i palenie po kryjomu. Ja nikogo oszukiwać nie będę. Po prostu zamierzam zacząć od ograniczenia liczby papierosów dziennie i stopniowo schodzić aż do zera.

Wierzę, że nieudana próba bardzo osłabia wolę, więc nie chcę dawać sobie zbyt wymagających celów – tylko takie, które wiem (jestem pewna!), że zrealizuję. Dlatego plan jest taki, że od dziś – przez najbliższe dwa tygodnie palę pół paczki dziennie. Po tych dwóch tygodniach, w zależności od tego, jak się będę czuła, zejdę do pięciu lub jednego papierosa dziennie. A w końcu (ale nie później niż do końca roku) zejdę do zera. W 2014 roku palić już nie będę.

Bardzo chciałabym osiągnąć taki stan, w którym nie będę palić na co dzień, ale będę mogła sobie zapalić na imprezie lub spotkaniu z przyjaciółką. Ma tak mój wujek i paru moich znajomych. Obawiam się jednak, że u mnie będzie to działało podobnie jak kieliszek wódki dla alkoholika – czyli zniszczy mi cały proces odwyku. No nic, zobaczę w praniu, jak to wyjdzie.

Do pomocy w moim ambitnym planie mam książkę Allena Carra „Łatwy sposób na rzucenie palenia” oraz pomysł, na jaki wpadłam wczoraj: lizaki! Bo uzależnienie od papierosów ma u mnie wymiar nie tylko nikotynowy, ale też (jeśli nie głównie) opiera się na jakimś przyzwyczajeniu do trzymania czegoś w ustach. Tak tak, wiem, co mi zaraz podpowiecie, ale nie jestem w stanie robić 20 lodów dziennie. ;) Papierosy zawsze towarzyszyły mi w dwóch czynnościach i sięgam po nie wtedy odruchowo: przy pisaniu tekstu na komputerze oraz przy prowadzeniu samochodu. Postanowiłam więc, że na biurku i w samochodzie zawsze będę miała zapas lizaków. Mam nadzieję, że to pomoże.

Jeśli macie jakieś pomysły, jak sobie pomóc w rzucaniu palenia, bardzo chętnie ich wysłucham. No i oczywiście liczę na Wasze wsparcie psychiczne. Pomożecie? :)

PS. Nie, nie będę teraz prowadziła krucjaty przeciwko palaczom.
PS2. Nie, nie jestem w ciąży.