Sorry, profesorze Markowski, ale nie zgadzam się z zaleceniami Rady Języka Polskiego w kwestii feminatywów.

Jesteśmy pionierami i pionierkami w tych ciekawych czasach przemian językowych, jakie zachodzą w polszczyźnie w związku z rewolucją feministyczną. Do tej pory nasz język był dość… delikatnie ujmując… nieprzychylny kobietom. Na przykład:

  • Jeśli mówimy o kobiecie albo o kilku kobietach, używamy formy żeńskiej czasowników. Np. „kobieta szła ulicą” lub „Kasia i Małgosia szły ulicą”. Dodajmy jeszcze kilka osób do tej wesołej gromadki. Kasia, Małgosia, mama, ciocia i mała Julka szły ulicą”. Wszystko się zgadza, prawda? A teraz wyobraźmy sobie, że razem z nimi szedł pies. Czarek. Jakiej formy czasownika – zgodnie z regułami języka polskiego – użyjemy, by powiedzieć, że… wszyscy szli ulicą? No właśnie. SZLI. Wystarczy jedna osoba, jeden rzeczownik rodzaju męskiego lub nijakiego, żeby rodzaj męski całkiem zdominował towarzystwo.

Ale to nie koniec:

Rodzaj męski rzeczowników uznaje się za podstawowy – nawet tam, gdzie dla rzeczowników rodzaju męskim są odpowiedniki żeńskie (np. właściciel – właścicielka, opiekun – opiekunka).

To oznacza, że gdy piszemy artykuł o jakimś zawodzie lub piszemy akt prawny, odwołujemy się do „właściciela” lub „opiekuna”, zakładając, że ta forma określa wszystkich ludzi, którzy pełnią daną funkcję.

I tak na przykład, gdy podpisuję z kimś umowę najmu, jestem w tej umowie „najemcą”, nawet jeśli jestem kobietą, a więc „najemczynią”. W ustawie o zawodzie nauczyciela (no właśnie) wszystkie paragrafy określające prawa i obowiązki nauczycieli, odnoszą się do „nauczycieli”, mimo że przecież przedstawicielkami tego zawodu są też nauczycielki.

Czy warto to zmienić?

TAK.

Dlaczego?

Ponieważ w umysłach odbiorców i odbiorczyń takiego przekazu utrwala się stereotyp, że płcią wykonującą daną funkcję / zawód jest przede wszystkim płeć męska. Dotyczy to zwłaszcza tych zawodów, które nie mają obecnie naturalnie funkcjonującej w języku formy żeńskiej. Dziewczynki słuchające i czytające o astronautach, adwokatach, inżynierach, podskórnie czują, że to są zawody przeznaczone głównie dla mężczyzn i choć formalnie rzecz biorąc, „dziewczynki też mogą”, to jest to wciąż możliwość warunkowa, nietypowa, o którą trzeba będzie powalczyć.

Cudownym przykładem takiej stereotypizacji jest anegdota – zagadka:

Ojciec i syn jechali samochodem. Mieli wypadek na drodze. Ojciec zginął na miejscu, a ciężko rannego syna zawieziono natychmiast do szpitala. W sali operacyjnej chirurg patrzy na niego i mówi: „Nie mogę go operować. To mój syn!”.
Jak to można wyjaśnić?

Pierwszym scenariuszem, który przychodzi do głowy przeciętnemu odbiorcy jest sytuacja, w której syn ma dwóch ojców. Jest to oczywiście możliwe. Ale przecież jest też inna, bardziej prawdopodobna statystycznie odpowiedź: chirurg jest po prostu matką chłopca. Nasze mózgi prawie zawsze, gdy słyszą słowo „chirurg”, automatycznie wyobrażają sobie mężczyznę. Kobieta o tej specjalizacji powinna być nazwana „chirurżką”, ale to z kolei budzi sprzeciw u wielu ludzi, bo „taka niewygodna w wymowie nazwa” albo „pierwsze słyszę!”. To też normalne zjawisko. Jeśli jakieś słowo nie jest powszechnie używane, budzi dysonans poznawczy, jest nieutrwalone w języku i trzeba się dopiero nauczyć go używać, żeby było poznawczo łatwe do przetworzenia.

Być może też – gdyby wszystkie zawody miały wyłącznie tę defaultową formę męską – nie byłoby teraz takiej potrzeby tworzenia feminatywów. Niestety jednak jest część zawodów, których podstawową formą jest ta żeńska. I jakimś cudem absolutna większość z nich dotyczy zajęć cieszących się społecznie mniejszym szacunkiem niż zawody męskie.

Mamy więc:
Lekarza, chirurga -> ale pielęgniarkę, salową.
Architekta, prawnika, inżyniera, wykładowcę -> ale przedszkolankę, szwaczkę, hostessę.
Prezesa, zwierzchnika -> ale sprzątaczkę, nianię.
Pilota -> stewardessę

Widzicie tę rozbieżność? Jaką przyszłość zawodową będzie przeważnie planować sobie mała Basia, gdy tak malowany jest językiem świat dorosłych?

Ciekawym przykładem jest też sekretarz / sekretarka. Etymologicznie są to te same funkcje, ale w wyniku ewolucji językowo – to do „sekretarki” należy w mniemaniu wielu z nas parzenie herbaty gościom czy sprzątanie biura szefa, podczas gdy sekretarz zajmuje się „poważniejszymi sprawami” w firmie. Dlatego wcale mnie nie dziwi, że kobiety pełniące funkcję, nomen omen, sekretarza redakcji, nie chcą, by je nazywano „sekretarkami redakcji”.

Doktorka czy doktora?

No, i teraz dochodzimy do momentu, gdy wyjawię Wam, z czym konkretnie nie zgadzam się w kwestii feminatywów w języku polskim:

Rada Języka Polskiego pod przewodnictwem prof. Andrzeja Markowskiego wydała takie oświadczenie:

(…) Dyskusja o formach żeńskich trwa od ponad stu lat. Na początku dwudziestego wieku zwyciężyła tendencja do regularnego tworzenia feminatywów, ale przez cały czas żywa była także przeciwna tendencja – do zaznaczania żeńskości za pomocą rzeczownika pani poprzedzającego formę męską (pani doktor) lub przez związki składniowe typu nasza dyrektor zdecydowała. Ta ostatnia tendencja w drugiej połowie XX wieku stała się zwyczajem językowym, szczególnie w odniesieniu do zawodów nowych, funkcji wysokiego prestiżu. Jednakże od lat dziewięćdziesiątych formy żeńskie rzeczowników osobowych znacznie się rozpowszechniły; w języku przyjęły się wyrazy socjolożka, polityczka czy posłanka, choć tylko ostatni z nich był obecny, a nawet powszechny w polszczyźnie I połowy XX wieku(…). 

I tu – pełna zgoda. RJP, jak każdy organ językowznawczy, przede wszystkim obserwuje i opisuje język jako twór plastyczny, podlegający zmianom i ewoluujący zgodnie z różnymi trendami i nastrojami społecznymi. Oni nie są od tego, żeby coś sztucznie narzucić i zmusić ludzi do mówienia w sobie wybrany arbitralnie sposób.

Niemniej RJP może coś zalecać i opowiadać się po jednej ze stron, gdy język staje się przedmiotem sporów wśród jego świadomych użytkowników. I tak też stało się w tym przypadku. Dalej w oświadczeniu jest taki fragment:

(…) Dlatego zresztą nie dziwi szczególna popularność jedynego przyrostka wyłącznie żeńskiego -ini/-yni, np. naukowczyni czy gościni. Warto też zaznaczyć, że tworzenie nazw żeńskich przez zmianę końcówek fleksyjnych, np. (ta) ministra, (ta) doktora, (ta) dziekana nie jest dla polskiego systemu słowotwórczego typowe (wyrazy blondyna, szczęściara są wyraźnie potoczne), a lepsze od niego jest wykorzystywanie tradycyjnego modelu przyrostkowego, czyli tworzenie nazw typu doktorka – bez skojarzeń z potoczną nazwą lekarki. Należy pamiętać, że wciąż dominujący dla większości rzeczowników tytularnych jest model pani doktor zrobiła, który jest także zrozumiały (…)

Jak widzicie, RJP zaleca stosowanie formy „pani doktor” lub tworzenie feminatywu przez dodanie przyrostka „-ka” czyli „doktorka”. I tu właśnie się nie zgadzam. I mam ku temu podstawę w postaci badań. :)

W 2013 roku grupa badaczek sprawdziła, jak kobiety ubiegające się o pracę w trzech zawodach są oceniane w procesie rekrutacyjnym – w zależności od tego, czy użyły męskiej czy kobiecej nazwy zawodu. Do badania użyto dwóch istniejących nazw zawodów i jednej zupełnie zmyślonej (by uniknąć uprzedzeń związanych z istniejącymi profesjami). Wszystkie feminatywy utworzono zgodnie z obecnymi zaleceniami RJP – a więc za pomocą przyrostka „-ka”. Co się okazało? Otóż kobiet przedstawiające się jako „diarolożki” (w kontraście do męskiej formy „diarolog” – i: tak, to właśnie ten zmyślony zawód) były oceniane jako mniej kompetentne niż koleżanki określające się jako „diarologowie”. Ten sam efekt zaistniał w przypadku istniejących zawodów.

-> Cytowane badanie: Formanowicz, M., Bedynska, S., Cisłak, A., Braun, F., & Sczesny, S. (2013). Side effects of gender‐fair language: How feminine job titles influence the evaluation of female applicants. European Journal of Social Psychology, 43(1), 62-71. https://doi.org/10.1002/ejsp.1924

Dlaczego tak się dzieje?

Najprawdopodobniej wpływ na taką ocenę ma sama nierówność płciowa na poziomie społecznym i tendencja do niedoceniania wartości kobiet w sferze zawodowej. Ale.. nie bez znaczenia może być też fakt, że przyrostek „-ka” zwyczajowo nie służy tylko tworzeniu form żeńskich od rzeczowników w rodzaju męskim, ale ma też funkcję zdrabniającą.

Jeśli więc chcemy umniejszyć wagi, wielkości lub powagi czemuś w rodzaju żeńskim, zdrabniamy za pomocą przyrostka „-ka”.

Gra -> gierka
Rysa -> ryska
Łyżka -> łyżeczka
Rozprawa -> rozprawka

W naszych umysłach to, co ma przyrostek „-ka” jest trochę mniej poważne, mniej groźne, ot, takie mało znaczące lub bardziej urocze, bezbronne. 

Nic dziwnego, że poważna „pani doktor” może czuć wewnętrzny sprzeciw przed nazywaniem się „doktorką”. No bo jak to brzmi. Jak ktoś mniej godny szacynku niż dystyngowany „doktor”.

To dlatego nie lubię wpisywać sobie w CV, że jestem „magisterką”. Wolę poważniejszą „magistrę”. Wolałabym być doktorą niż doktorką. Architektą niż architektką. Profesorą niż profesorką.

Sędzia czy sędzina?

Z sędzią to już w ogóle ciekawa sprawa. Otóż nie wiem czy wiecie, ale słowo „sędzina” etymologicznie oznacza… żonę sędziego. Może dlatego czuję taki sprzeciw przed używaniem tej formy. Gdybym tak zwróciła się do kobiety, która w sądzie rozsądza spory, spodziewałabym się, że się na mnie obrazi lub poczuje niesmak. Ona przecież nie jest żoną sędziego, tylko sama pełni tę funkcję. Ale w takim razie jak się do niej zwracać?

To proste: za pomocą feminatywu: „sędzia”.

W mianowniku słowo określające mężczyznę wykonującego zawód sędziego brzmi „sędzia” i jest …homonimem feminatywu „sędzia”. Czyli w mianowniku zarówno kobieta jak i mężczyzna pełniący funkcję sędziowską brzmią tak samo. Ale są to dwa różne słowa. Różnice wychodzą w odmianie.

Kto? – Pan sędzia / Pani sędzia
Kogo nie ma? – Pana sędziego / Pani sędzi. 
Komu się przyglądam? – Panu sędziemu / Pani sędzi
Kogo widzę? – Pana sędziego / Panią sędzię
Z kim idę? – Z panem sędzią / Z panią sędzią
O kim mówię? – O panu sędzim / O pani sędzi

Przemawia to do Was? Bo dla mnie to dość naturalna forma i satysfakcjonuje moje feministyczne serduszko.

Niestety nie zawsze da się uniknąć -ka

Są takie feminatywy, które w formie z przyrostkiem „-ka” już się ukorzeniły lub właśnie ukorzeniają. Tak jest na przykład z zawodem pilota / pilotki.

I błagam, skończmy już z tym bzdurnym argumentem, że „pilotka to czapka”, bo ja mogę odpowiedzieć na to, że „pilot to kontroler do telewizora”.

Niedorzeczna wydaje mi się też ta tendencja do używania formy „pani pilot” czy „pani doktor” i absurdalność tego zabiegu widać zawsze, gdy odwrócimy role. Czy mężczyzna zgodziłby się na to, żeby nazywać go „panem pielęgniarką”?

Mamy jeszcze sporo do przemyślenia w kwestii feminatywów. Na przykład – jak myślicie, powinno się mówić o sportowczyniach per „sportsmenka” czy „sportswoman”? (to drugie słowo podkreśliła mi właśnie autokorekta). Tu jesteśmy na styku reguł tworzenia feminatywów w języku polskim i zagadnienia zapożyczeń z języków obcych.

No i co zrobić, jeśli jakaś profesora z Twojej uczelni nalega, by nazywać ją „panią profesor”? Póki co, gdy zwracam się do kogoś, szanuję wolę podmiotu i nazywam wykładowców i wykładowczynie tak, jak sobie tego życzą. Ale mam szczerą nadzieję, że za 10 lat nie będzie już takich dylematów. :)