MR i sprzedawca papierosów

MR w sobotę wylatuje do USA, odwiedzić swoją pierworodną. Podróż ta ma dwa minusy. Po pierwsze trzeba zostawić dom, psy i koty na miesiąc (co jest straszne, bo przecież wszyscy doskonale wiemy, że mała Segritta sobie z tym nie poradzi, pomidory uschną, dom zapcha się śmieciami a zwierzęta zginą z głodu). Po drugie trzeba wsiąść do samolotu, co nie jest dla MR takie łatwe (dlatego mamy z Mścisławem plan spicia MR na lotnisku). Od miesiąca (serio) trwają przygotowania. M.in. MR nauczona doświadczeniem zabiera do USA elektronicznego papierosa, jako że tam się palaczy strasznie tępi.

Wczoraj więc poszła do sklepu z elektroniką. Sklepu, który szczyci się też mianem cantrum zaopatrzenia w e-papierosy, wkłady, olejki, smycze, ładowarki i cokolwiek tam jeszcze można do tych papierosów kupić za żywą gotówkę. No właśnie. Gotówkę…

– Dzień dobry – zaczyna MR – czy można u was płacić kartą?
– Można. – odpowiada pan zza lady.
– To dobrze. Poproszę ten wkład za 12zł.

No. I tu się zaczyna.

– Pani! Co ja pani z tym za 12 zł kartą?! No ja stratny będę. Nie mogę z tymi kartami. Ludzie płacą za byle bzdety kartą, jakby normalnie pieniędzy nie mieli.
MR stoi jak wryta, czeka na koniec litanii. Koniec następuje, pan zza lady paczy na nią z wyrzutem, po czym łaskawie obdarza MR dobrą radą.
– Niech pani jakiś bankomat znajdzie. Tu w podziemiu na placu obok są. Niech sobie pani wypłaci.

MR nie wypłaciła, wróciła do domu, a dziś przychodzi do mnie i pokazuje mi uzbieraną torebeczkę drobnych.

– Tak do niego pójdę. Równo 12 zł. No. Pozbierałam po marynarkach, jest gotówka. 12 zł, a mina tego faceta: bezcenna. – zakomunikowała z szelmowskim uśmiechem i wyruszyła w miasto.