Uwaga: to wcale nie jest śmieszne.

Znowu się narażę, ale nic nie poradzę na to, że wymagam od ludzi poczucia humoru – choć akurat w tym przypadku nie ma mowy o niczym śmiesznym. 

Do porannej kawy czytam artykuł Anny Dryjańskiej. Przeczytajcie, bo warto. Autorka podaje wstrząsające przykłady gwałtów na kobietach oraz nie mniej wstrząsające reakcje sądów, które gwałcicieli uniewinniały. Ale nie na tej części artykułu chciałam się skupić. Chodzi mi o wstęp, w którym sporą dawką sarkazmu potraktowany został Rafał Betlejewski, który na antenie TOK FM żartował z pewnego gwałciciela.

Za każdym razem, gdy czytam, że z jakiegoś tematu nie powinno się żartować, robi mi się smutno. Bo obracanie czegoś w dowcip i tworzenie anegdot na tematy tabu jest naturalnym mechanizmem radzenia sobie z czymś trudnym, wyjmowania tego tabu ze strefy milczenia. To za pomocą żartów ludzkość rozbraja temat wojny, ludobójstwa, śmierci, choroby, głupoty czy rasizmu – bo nie bylibyśmy w stanie o tym rozmawiać tylko na poważnie. To są zbyt ciężkie i bolesne tematy, by mówić o nich ciągle na poważnie. Powaga prowadzi do milczenia, zabija wątek, bo nie jesteśmy w stanie jej znieść i w pewnym momencie urywamy rozmowę.

Zresztą na pewno znacie ten psychologiczny mechanizm z autopsji. Gdy wszystko się wali, dotykają Was jakieś tragedie, jedna po drugiej, w pewnym momencie zaczynacie się z tego śmiać, tak jak Grek Zorba uczył Basila śmiać się ze „wspaniałej katastrofy”. I gdy słyszę, że ktoś próbuje stanąć w obronie „moralności” i zabronić ludziom tego śmiechu, to mam wrażenie, jakbym słuchała brata Jorge z Imienia Róży, który upatruje w śmiechu przeciwnika wiary. I słusznie. Śmiech zabija strach, a bez strachu nie ma wiary. Tylko że ja jestem zdecydowaną przeciwniczką strachu. I zakładam, że taki Rafał Betlejewski właśnie jakiś swój strach przed tematem gwałtu próbuje zabić anegdotą.

No dobrze, ale co właściwie powiedział Rafał Betlejewski w TOK FM? To powiedział. Nie słuchałam audycji, czytałam tylko zalinkowany wyżej tekst ją streszczający. Czytałam raz. Drugi raz. I szczerze mówiąc, nie widzę w tej „anegdocie” nic śmiesznego. No serio. To po prostu było nieśmieszne. Nawet suchary beskidzkie są śmieszniejsze. Jeśli miałabym o coś Rafała Betlejewskiego oskarżyć, to o dość małe poczucie humoru. Spodziewałam się jakiegoś śmiechu przez łzy. Takiego „guilty laughter”, jakim się śmiejemy, słuchając mocnych dowcipów o Holokauście, które są brutalne, ale jednak doceniamy kunszt ich konstrukcji. Tu tego nie było. Ot, takie pierdolenie o windzie i macankach. Coś na poziomie słabego sitkomu, w którym śmiech z puszki puszczają po puszczeniu bąka.

Tak więc zastanawiam się, z czym tu walczyć? Z moralnością czy z poczuciem humoru? Jeśli z moralnością, to nie sądzę, by pan Betlejewski był fanem gwałtu i swoją audycją starał się do tego gwałtu namawiać. Jeśli z poziomem dowcipu, to sugeruję zająć się najpierw polskimi sitcomami. A najlepiej w ogóle olać walkę z jednym i z drugim, a energię przeznaczyć na walkę o poziom polskiego sądownictwa i świadomości społecznej na temat gwałtu. Bo to chyba ważniejsze.