Wstręt do sztuczności

sztuczna biżuteria

Nie lubię rzeczy, które udają, że są czymś innym. Nie lubię sztucznej skóry, udającej drewno tapicerki samochodowej i zaszytych pseudokieszonek w bluzkach. Nigdy nie wyłożyłabym sobie mieszkania gumową wykładziną udającą parkiet. Już wolałabym surowy beton na podłodze. 

Należę do kobiet, które uwielbiają biżuterię, choć rzadko ją noszą. Właściwie nie swarovskima znaczenia, co sobie kupię lub dostanę w prezencie. Będzie mi się podobało, o ile spełnia jeden podstawowy warunek: jest to prawdziwa biżuteria ze szlachetnego metalu lub kamienia. Nie znoszę plastiku i syntetycznych materiałów. Udająca srebro bransoletka – choćby udawała doskonale i była śliczna na pierwszy rzut oka – nie będzie do mnie pasowała. Nie będę się w niej czuła dobrze. Wyrzucę ją lub oddam komuś, komu na jakości nie zależy. Nazwijcie to snobizmem – ale jestem kobietą, na której nie zobaczy się sztucznego srebra i sztucznych kamieni. I chciałabym wyjaśnić potencjalną niejasność: kryształki swarovskiego to nie są kamienie szlachetne. To straszny badziew jest.

Tak samo mam z ciuchami. Tkaniny syntetyczne? Poliestry i inne śmierdzące, nieprzyjemne w dotyku materiały szybko trafiają do worków PCK. Istotne jest nie tylko to, że w takich ciuchach się po prostu nieprzyjemnie chodzi i brzydko pachną po dniu używania – ale znaczenie ma też sama świadomość, że mam na sobie coś sztucznego. I znowu – może to snobizm – ale w plastiku chodzić nie będę.

eco-leather kopiaSkóra. Fantastyczny materiał, który jest dla mnie właściwie jedynym dopuszczalnym materiałem na buty, pasek lub torebkę. Alternatywą jest tylko len lub bawełna. Kurtki ze sztucznej skóry są czymś tak obrzydliwym, że samo przymierzenie tego badziewia przyprawia mnie o ciarki. To jak chodzić w gumie lub plastiku. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby ta guma lub plastik oddychały – oraz gdyby nie siliły się na bycie skórą. Bo skórą nie są.

To moje umiłowanie do prawdziwych produktów sięga też dalej, do artykułów spożywczych. Trudno dziś uniknąć wszelkiej sztuczności, jeśli nie mieszka się na wsi, nie sadzi własnych ziemniaków i nie zarzyna własnych świń, ale gdzieś tę granicę jednak mam i na przykład nie kupuję gotowych pizz do podgrzewania w mikrofali, sosów w słoikach i pure w proszku. No nie. Nawet taki leń kulinarny jak ja nie ma zaufania do takich produktów. Masło musi być twarde po wyjęciu z lodówki. Mleko musi mieć 3,2% tłuszczu a zupę pomidorową robi się z pomidorów a nie z tubki.*

Jestem ciekawa, czy Wy też macie taki wstręt do sztuczności – czy może jest to jakieś moje zboczenie. Gdzie przebiega Wasza granica? Nosiłybyście sztuczne perły? Chodzicie w sztucznej skórze?

*Wyjątkiem są zupki chińskie. Zupka chińska, wbrew powszechnej opinii, jest zupełnie prawdziwym, naturalnym, bogatym we wszystko, zdrowym żarciem idealnym na kaca. Chinowie wiedzą o tym od tysięcy lat.