Zauważyłam, że wśród starszych ludzi wysyłanie pocztówek świątecznych spełnia bardzo istotną funkcję – informuje, kto jeszcze żyje.
– Wujek Gustaw wysłał życzenia świąteczne.
– Wyraźnie napisał?
– Nie bardzo. Za rok pewnie już nie wyśle.
W ogóle ostatnio zaczyna mi się mylić, kto jeszcze chodzi po tym świecie a kto umarł. Kiedyś przy śniadaniu mama powiedziała:
– Wczoraj umarł pan Kowalski spod trzydziestki.
– Znowu? – spytałam, bo byłam przekonana, że umarł rok wcześniej.
– Nie. Pierwszy raz. Rok temu umarł Wiśniewski spod dwudziestki.
Ale dość o umieraniu. Przecież niedługo urodziny Jezusa. Trzeba się radować i myśleć o bliskich.
Naszym obowiązkiem jest wysłać kilkadziesiąt kartek – i wyrzucić tę samą ilość do kosza.
Podobnie z esemesami i wiadomościami na fejsie. Dzięki nim wiem, że np. taki Wojtek się hajtnął. Przez rok go nie było a teraz pod życzeniami świątecznymi podpisał się „Wojtek i Hania Słodcy”. A na ślub fagas jeden nie zaprosił…
Przed chwilą zadzwonił inny kumpel.
– Hej Seg.
– Jeśli dzwonisz z życzeniami, to przyjmijmy, że już je usłyszałam.
– OK. To nara.
– Nara.
Niewiele jest osób, od których chciałabym dostać życzenia świąteczne.
Nie bierzcie tego osobiście, ale naprawdę mój czas jest w tej chwili najcenniejszym moim dobrem i jeśli już muszę go przeznaczyć na wysłuchanie opisu czyjegoś wyobrażenia o moim szczęściu (bo do tego życzenia się sprowadzają), to wolałabym jednak słuchać tylko wyobrażeń ludzi, którzy mnie superdobrze znają i których rady uznaję za wyjątkowo cenne. A przynajmniej cenniejsze od mojego czasu, o którym wspominałam dwa zdania i kilka sekund wcześniej.
Niewiele jest życzeń, które chciałabym usłyszeć. Męczy mnie z roku na rok coraz bardziej czytanie po raz setny jakiegoś „śmiesznego” wierszyka, wysłuchiwanie telefonów od ludzi, z którymi jakoś nigdy się nie mogę nawet na kawę umówić w ciągu roku. Nie znają mnie, nie wiedzą nawet, co się u mnie dzieje, że się zaręczyłam, że mam dziecko, że książkę piszę, że kanał na youtubie rozkręcam, że zaczęłam zbierać stare meble z zamiarem ich odnowienia. Nie mają pojęcia, czego potrzebuję, czego mi brakuje. No i co oni mi mogą powiedzieć poza standardowym „zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia”? No nic. Co ja im mogę powiedzieć? Też jakąś formułkę. Bo też nie wiem, co u nich się dzieje. Nie jestem w stanie śledzić życia kilkudziesięciu osób wokół mnie.
Albo gdyby te życzenia miały jeszcze jakąś moc sprawczą. Gdyby faktycznie dawały to zdrowie. Ale przecież one nawet działania placebo nie mają.
Nie wysyłam życzeń.
Czasem dzwonię do tych ludzi, którym jestem w stanie złożyć osobiste, szczere życzenia. Którym WIEM, czego życzyć. Wiem, czego potrzebują, za czym tęsknią – albo po prostu jestem pewna, że te życzenia sprawią im przyjemność. Ale przeważnie moje życzenia sprowadzają się do tego, że składam je osobom, z którymi spędzam Wigilię.
A im bardziej sztampowe życzenia od kogoś dostaję – tym mocniejsze mam wrażenie, że bardzo oddaliłam się z nadawcą wiadomości. Że jesteśmy sobie praktycznie obcymi ludźmi.
I jeszcze raz – nie zrozumcie mnie źle. Ja Was wszystkich, moi kochani znajomi, bardzo lubię (no, prawie wszystkich ;)). Dobrze Wam życzę. Ale naprawdę nie ma sensu marnować cennego czasu na konwenanse. Lepiej znajdźmy czas gdzieś w mniej burzliwej części roku i spotkajmy się na kawę albo na whisky. Tak będzie przyjemniej. :)