Dlaczego kobiety udają orgazmy

 

Wskażcie mi faceta, który na pytanie „czy twoja dziewczyna ma z tobą orgazmy?” odpowie „nie” albo „tylko te udawane”. Obawiam się jednak, że sporo facetów może być w błędzie, bo o ile nie dysponujesz profesjonalnym sprzętem medycznym i nie okablujesz sobie kobiety w łóżku, nie ma ŻADNEGO niezawodnego sposobu na rozpoznanie, czy partnerka przeżywa orgazm prawdziwy czy udawany. Wszystko, co czuje partner, można udać. Nie ma żadnych oznak orgazmu, których nie można sfałszować.

„Dlaczego kobiety udają orgazmy? Bo myślą, że nas to obchodzi” – to stary dowcip wymyślony przez facetów, który niestety jest bardzo prawdziwy. Tak, właśnie dlatego kobiety udają orgazmy. Bo facetów to obchodzi. Nie zmyśliłyśmy sobie tego, nie wmawiamy sobie, że tak jest. Tak jest.

Przyjaciel powiedział mi kiedyś, że od kochanki wymaga dwóch cech. Tylko dwóch, bo reszta przychodzi sama lub można ją wypracować. Partnerka musi szybko robić się mokra oraz musi łatwo szczytować. Jeśli te dwa warunki są spełnione, to on już wie, że będzie im się układało w łóżku. Bo dla niego jako dla mężczyzny najważniejsze jest to, że umie podniecić swoją kobietę. Jeśli nie umie, to albo będzie wpadał we frustrację, ciągle próbując i zamęczając ją seksualnie – albo przestanie mu stawać i nie będzie już mógł jej spojrzeć w oczy. W obu wypadkach związek będzie dążył do szybkiego końca.

No dobrze, ale przecież są kobiety, które nigdy nie szczytują podczas stosunku, a mimo wszystko seks sprawia im przyjemność. Albo takie, które szczytują tylko czasem i to wcale nie oznacza, że seks bez orgazmu jest zły, niepełny lub nieudany. Tylko że mężczyźnie trudno jest uwierzyć, że seks niezakończony orgazmem może być udany. Kogokolwiek z facetów pytam, twierdzą zgodnie, że seks musi się skończyć orgazmem. Gdy pytam kobiety, wiele z nich twierdzi, że orgazm jest superprzyjemny, ale absolutnie nie niezbędny w seksie.

Mężczyznom po prostu trudno jest zrozumieć, że orgazm nie jest dla kobiety aż tak istotny jak dla nich – albo że od godzinnego bzykania szanse na nasz orgazm wcale nie rosną. Ktoś im kiedyś opowiedział, że kobieta dojść musi, najlepiej wielokrotnie, koniecznie jako pierwsza i najłatwiej jej to przyjdzie po godzinie seksu. Jeśli tak się nie stanie, to coś musi być nie tak albo z nią – albo z nim. Presja jest tak silna, że czasem łatwiej się ugiąć i udać – niż się tłumaczyć albo znosić męską frustrację. Dlatego większość z nas przynajmniej raz w życiu orgazm udawała, choć wszystkie się zarzekamy, że to stare czasy. Po prostu doszłyśmy w którymś momencie do wniosku, że udając orgazm, działamy na własną niekorzyść. Wróćmy jednak na chwilę do tych starych czasów, bo coś mi mówi, że każda młoda kobieta przez to w którymś etapie swojego życia seksualnego przechodzi – a przynajmniej kusi ją odegranie takiej orgazmicznej scenki.

Po co nam to i kiedy to robimy?

Żeby skończył. – mówi Grażyna – Nie umiałam z Bolkiem dochodzić podczas stosunku. Miewałam orgazmy podczas minety lub palcówki, ale jak już zaczynała się penetracja i klasyczne rodeo w różnych pozycjach, to – choć było naprawdę przyjemnie i fajnie – oddalałam się od orgazmu. Wiedziałam jednak, że jemu na tym cholernie zależy. Mógłby dojść w 3 minuty, ale dla mnie się starał i jechał tak pół godziny. W którymś momencie się nad nim litowałam i udawałam orgazm, żeby sam mógł skończyć. 
A dlaczego po prostu nie powiedziałaś mu prawdy? 
Powiedziałam. Że nie zawsze dochodzę i wtedy seks też jest dla mnie wspaniały. Najpierw się zaczął starać mocniej, co przyniosło odwrotne skutki, a potem chodził jakiś struty, więc w końcu znowu zaczęłam udawać. Oczywiście nie trwało to długo. Rozstaliśmy się po kilku miesiącach i potem sobie obiecałam, że już nigdy z żadnym innym partnerem nie pójdę na takie skróty. Ale Bolek do dziś myśli, że to wszystko było prawdziwe.

Żaneta widzi w udawanych orgazmach pewne korzyści. Zauważyła w którymś momencie, że gdy zaczyna udawać, ją samą to nakręca. Nie udaję samego momentu szczytowania, ale tak, udaję dochodzenie do orgazmu. Zaczynam mocniej jęczeć krzyczeć, prężyć się i napinać, mimo że nie wynika to z początku z naturalnej potrzeby ciała, bo to po prostu… ułatwia mi dochodzenie. „Fake it till you make it” trochę, ale u mnie działa. Już samo zaciskanie mięśni Kegla jest dla mnie podniecające i pomaga dochodzić. Poza tym partner wtedy dostaje sygnał, że ma się skupić na mnie i nie przerywać tego, co właśnie robi. A nie ma nic gorszego niż nagła zmiana rytmu, pozycji, intensywności, gdy jesteś tuż przed. Mają to samo, więc się boją nam popsuć orgazm i gdy tylko zaczynasz mocniej jęczeć, wchodzą w tryb mechaniczny. To nawet zabawne.

Mój pierwszy chłopak potrafił przegapić mój prawdziwy orgazm, bo nie szczytuję w jakiś wyjątkowo wyrazisty sposób – wspomina Krystyna – Nie jęczę, nie wyginam się, wszystko czuję w środku, a na zewnątrz jestem dość cicha i spokojna. Oskarżył kiedyś, że go okłamuję, bo przecież widzi, że nie dochodzę i że „nie muszę udawać skurczów pochwy, bo on chce, żebym naprawdę doszła”. Następnym razem więc dałam mu popisową grę aktorską i odegrałam przed nim pełen udawany orgazm. Oczywiście sama nie doszłam, bo byłam zbyt skupiona na udawaniu. Po seksie był z siebie mega zadowolony. Potrzymałam go w tym stanie jeszcze parę dni, zanim powiedziałam prawdę.

Ja to się zawsze bałam, żeby nie przedobrzyć. – mówi Grażyna – Albo wydawało mi się, że zbyt szybko ściskam mięśnie kegla, zbyt głośno krzyczę, za bardzo go drapię. Ale to chyba normalne, jak się wychodzi na scenę. Jeśli nawet czasem coś podejrzewał – nigdy nie spytał wprost.

Kilka lat temu mój facet spytał mnie w trakcie seksu: „już?”. Po seksie powiedziałam, że jeśli mnie tak będzie pytał, to zacznę udawać. Chyba go to skutecznie oduczyło tych irytujących zachowań. Lubię, gdy facet dochodzi wtedy, gdy ma ochotę i chcę, żeby moje dochodzenie też zostawił mnie.

Oczywiście nie mogę mieć pewności, że dziewczyny „już nie udają”, bo teoretycznie mogą mnie okłamywać tak samo, jak się, udając orgazm, okłamuje partnera. Ale coś mi mówi, że inteligentna, pewna siebie kobieta nie ma po prostu potrzeby udawania, niezależnie od tego, czy przeżywa z partnerem prawdziwe orgazmy – czy nie. No, chyba że to taki kochanek na jedną noc i naprawdę już chcemy, by skończył ;)