Nasz weekend z dzieciakami w Gdańsku.

Gdańsk odwiedzam od dziecka. Mój tata mieszkał kiedyś w Gdyni, potem przeprowadził się do Sopotu. Mam przyjaciół na Kaszubach. Najstarsza konferencja blogowa jest od lat organizowana w Gdańsku – przez Gdańsk. I choć niektórzy oburzyliby się, że Kaszuby, Sopot i Gdynię wkładam do jednego worka z Gdańskiem, to ja wciąż będę się upierać przy tym worku. Bo między innymi na tym polega jego ogromna zaleta: że tu wszędzie jest blisko. Masz blisko morze, zatokę, trzy miasta o unikalnych charakterach, półwysep, dzikie plaże i zorganizowane plaże, atrakcje turystyczne i nieodkryte zakamarki, ba, nawet góry i jeziora są obok, bo heloł, Szwajcaria Kaszubska nie bez przyczyny nazywana jest Szwajcarią.

Ale przeważnie uwielbiałam  Trójmiasto w pojedynkę. Czyli bez dzieci pod pachą. A teraz po raz pierwszy pojechaliśmy do Gdańska całą rodziną, bo z Sebą, Kociopełkiem i moimi pasierbami. No do Spatifu się w tym składzie w sobotni wieczór nie wybierzemy, ale okazało się, że i tak jest zajebiście. Przede wszystkim mieliśmy ogromne szczęście z lokalizacją, bo zameldowaliśmy się w hotelu Novotel Marina, który jest nieprzyzwoicie blisko od plaży. Tereny hotelu graniczą z morskim deptakiem. Po prostu wychodzisz tylną furtką i jesteś na plaży. Skręcasz w prawo, jesteś w Jelitkowie. Skręcasz w lewo, jesteś w Sopocie. A na miejscu masz basen, saunę i dwa place zabaw dla dzieci. Do tego jakieś atrakcje typu kino i zajęcia sportowe oraz takie zajebiste pokoje łączone dla dorosłych z dziećmi, w których dzieci mają swój oddzielny pokój z łazienką, łóżkiem piętrowym, dziecięcymi mebelkami i zabawkami. No bajka dla rodzin. Polecam Wam ten hotel, jeśli chcecie mieć z głowy dzieciarnię.

Widok z okna hotelowego <3

Dla nas najważniejsze były, jak zwykle, spacery. I choć dwa dni mieliśmy dość deszczowe, wcale to nas nie powstrzymało. Jedyne, czego żałuję, to że nie zrobiłam więcej zdjęć. Pamiętam taką scenę… idę deptakiem, a na ławeczce siedzi trójka emerytów. Dwie panie i pan. Jedzą lody. Pod ich stopami zaś, na asfalcie, rozpościerają się kredowe, kolorowe rysunki kwiatów, zwierząt i serduszek. Akurat pod tą ławką jakieś dzieci coś narysowały wczesniej… ale wyglądało to tak, jakby to ci starsi państwo coś narysowali i teraz, w ramach przerwy, jedli lody. Nie zrobiłam zdjęcia, choć aparat dyndał mi u szyi. Wstydziłam się. Głupia.

Domki rybackie w Jelitkowie

Kulinarnie zupełnie nie trafiliśmy, bo poza pyszną włoską knajpą Toscana w Sopocie, jadaliśmy w dość przeciętnych miejscach – i prawie zawsze za wysokie, turystyczne ceny. W najczęściej polecanym barze „Przystań” były wieczne kolejki. Gdy raz się Sebie udało zamówić ich słynną zupę rybną, była owszem, dobra jak na bar przy deptaku, ale na tyle dobra, by w tej kolejce stawać (tak, wiem, zaraz mnie tutaj amatorzy Przystani zlinczują, bo jak mi napisała Ida M., w kolejkę się staje i się nie marudzi ;)).

Z poleceń czytelników najczęściej powtarzały się też „Pobite Gary” i „Śliwka w Kompot” w Sopocie, ale nie starczyło nam czasu, żeby te dwa miejsca odwiedzić. Za to niezmiennie polecam Wam pewną śniadaniownię w Gdańsku. Jest to najlepsza śniadaniownia, w jakiej jadłam. Wymiata po prostu. Nazywa się Marmolada, Chleb i Kawa.

Jeśli – tak jak ja – lubicie parki linowe, to możecie wbić na taki jeden w Sopocie, blisko deptaku w stronę Gdańska. Co prawda jest dla dzieci, ale dorosłym też pozwalają, tylko jest mniej wygodnie, bo linka asekuracyjna jest dość nisko ;)

A tu Zła Matka robi insta story, podczas gdy dziecko niepostrzeżenie wspina się na wysoką drabinę ;)