Sześć denerwujących zachowań par

DSC02263

W moim domu bardzo długo funkcjonowała pewna zasada imprezowa: zakaz wstępu parom. Dlatego gdy nawet przychodziły do mnie pary, rozstawały się w momencie przekroczenia progu mojego domu. Ci, którzy zasad nie przestrzegali, nie byli zapraszani na kolejne prywatki. Ostatnimi laty jednak zasady się zmieniły, bo musiały się zmienić. Moje towarzystwo weszło w wiek ryczących trzydziestek i większość się sparowała. Przychodzą więc do mnie prawie same pary, ale na szczęście moi przyjaciele mają dobry gust oraz podobne mojemu podejście do związków, więc możemy się tak parami dobrze bawić – a nawet ma to swoje niezaprzeczalne plusy w postaci braku desperatów płaczących nad swoją samotnością. To jeszcze gorsze od par jest, uwierzcie.

Z czego więc zawsze wynikała moja niechęć do par? Może to była kwestia wieku (choć starszym też się to niestety zdarza), może konkretnych ludzi, ich wychowania i wzorców rodzinnych – ale pary dość często popełniają sześć mega-denerwujących grzechów towarzyskich, które sprawiają, że mam ochotę te pary omijać szerokim łukiem.

1. MIZIANIE SIĘ.
Niewiele jest tak irytujących dźwięków jak odgłos mlaszczącego całowania się podczas prowadzenia dyskusji towarzyskiej. Nigdy w żadnym moim związku nie wpadłam na pomysł, by się namiętnie całować z moim chłopakiem przy stoliku ze znajomymi. Od namiętnego całowania są sypialnia, zaułek uliczny, tłoczna dyskoteka, kuchnia, łazienka – właściwie dowolne miejsce, w którym jesteśmy albo sami, albo w tłumie przypadkowych ludzi albo na imprezie swingersów. Tyczy się to nie tylko całowania, ale też siedzenia na kolanach, drapania po pleckach, miętoszenia ud, ocierania się pośladkami o krocze partnera i pierdyliard innych zachowań seksualnych, które są dla mnie bardzo klarownym sygnałem: dołącz się albo spadaj. Czy na pewno chcecie ten sygnał wysyłać znajomym?

2. NIEROZŁĄCZNOŚĆ
Druga rzecz, której zupełnie nie rozumiem. Jest taki moment w związku, gdy się nie ma ochoty na spotkania z przyjaciółmi, tylko ciągle się jest myślami z partnerem. Jasna sprawa. W takich momentach widuję się z Zielakiem kurtuazyjnie, ale po godzinie zaczynam przestępować z nogi na nogę i wtedy ona przewraca oczami i mówi „leć”. W którymś momencie jednak to się kończy i wtedy można sobie pozwolić na takie szaleństwo jak na przykład pójście po drinka bez partnera. Albo – wiem, ze to straszne – usiąście po drugiej stronie stołu. Albo w ogóle spędzenie godzinki w innym pomieszczeniu niż partner. To naprawdę nie boli a daje szansę przyjaciołom na pogadanie z Tobą bez udziału Twojej drugiej połówki, bo wbrew nazwie ona Twoją drugą połówką wcale nie jest. Jest osobnym człowiekiem i nie zawsze ma się ochotę z tym obcym przyjaciołom człowiekiem dzielić swoimi przemyśleniami na prywatny temat.

3. TRAKTOWANIE PARTNERA JAKO OCZYWISTEGO +1
Są takie imprezy, na które zapraszasz znajomych i nie masz nic przeciwko temu, żeb przyszli z partnerem. To większość imprez. Mówisz wtedy „wpadnij”, oni pytają „a mogę z Bolkiem?”, ty mówisz „jasne” i pozamiatane. To pytanie „a mogę z Bolkiem?” jest tu jednak kluczowe. Bardzo nie lubię, gdy ktoś przyjmuje zaproszenie pojedynczo, po czym pojawia się w parze. No bo nie wiesz, czy to impreza zbiorcza, czy na przykład zapraszający nie ma ochoty na prywatne spotkanie, nie ma doła i zwyczajnie nie będzie się zwierzał ze swoich problemów komuś obcemu. Jestem też wielką zwolenniczką sporadycznych spotkań z przyjaciółmi bez par (no, chyba że ta para to też przyjaciel). Tak dla zdrowia. Tak trochę na zasadzie „męskich wieczorów przy meczu”.

4. MÓWIENIE W LICZBIE MNOGIEJ
Miałam kiedyś takich znajomych. Pytałam go „jak ci się podobało na koncercie” a on odpowiadał „bawiliśmy się świetnie”. Pytałam jej „jakiej muzyki słuchasz?” a ona na to „słuchamy właściwie wszystkiego, co ma melodię”. No kruwa. Efekt był o tyle potężny, że ona zawsze siedziała mu na kolanach i miałam wrażenie, że rozmawiam z jakimś ośmiokończynowym potworem o dwóch aparatach artykulacyjnych ale jednym mózgu. Są ludzie, którzy zatracają siebie w związkach i stają się jednością z, nomen omen, drugą swoją połówką. Żeby było jasne: nie, ja nie mam z tym problemu. Po prostu nie nawilża mnie kontakt z takimi półmózgami (to nie miało być pejoratywne. Tak wyszło logicznie z tezy o dwóch połówkach. serio).

5. BO ONA BĘDZIE ZAZDROSNA
Nie zaprosisz Bolka do tańca, bo jego laska będzie zazdrosna. Nie pogadasz na tarasie z dziewczyną Bolka, bo on będzie zazdrosny. Biorąc pod uwagę fakt, że nie traktuję tańca, prywatnej rozmowy  a nawet flirtu jako próby uwiedzenia kogokolwiek (tak. Jest to dla mnie po prostu jedna z form komunikacji międzyludzkiej i zabawy), uniemożliwia mi to obcowanie ze sparowanymi ludźmi, którzy są o wszystko zazdrośni. Ten typ zazdrości jest mi zupełnie obcy, bo zawsze byłam pewna zarówno siebie jak i partnera na tyle, by pozwolić mu na absolutnie wszystko, na co miał ochotę. Zresztą kim ja jestem, by komukolwiek na coś „pozwalać”.

6. WSPÓLNE KORZYSTANIE Z KONT I TELEFONÓW
Piszesz sobie prywatną wiadomość na fejsie do koleżanki a tam odpisuje jej facet, że „Krysi nie ma, ale przekażę”. No kruwa. Prywatna wiadomość na fejsie jest prywatna, bo piszemy ją do tej osoby, którą spodziewamy się mieć po drugiej stronie. Ta sama zasada dotyczy smsów i telefonów. Wystarczy mi raz się sparzyć, dowiadując się, że ktoś inny czyta moją prywatną korespondencję z kimkolwiek, by stracić zaufanie do obu stron.

Tytuł tej notki jest trochę tabloidowy. Chodzi mi zwłaszcza o mocne słowo „denerwować”. Powyższe zachowania nie tyle mnie „denerwują”, co zwyczajnie sprawiają, że nie mam ochoty na obcowanie z danymi parami. Prędzej czy później takie pary po prostu wypadają z mojego grona znajomych. Swoją drogą jest to (lub na logikę – powinna być) rozłąka obopólna, bo przecież skoro się przejawia wszystkie pięć powyższych zachowań, to znaczy, że i tak nie ma się ochoty na spotkania towarzyskie. Wtedy się idzie do domu, wynajmuje pokój w hotelu i mizia tam bez końca.

PS. Chciałabym jeszcze gorąco podziękować parze, której dłonie są na zdjęciu głównym tej notki. Planując jej napisanie dziś wieczorem, zdałam sobie sprawy, że brakuje mi fotograficznej ilustracji. Wyszłam więc boso do pobliskiego parku, znalazłam pierwszą lepszą parę na ławeczce i spytałam, czy mogę wykorzystać ich dłonie do artykułu. Zgodzili się od razu. :)