Kraje, których nigdy nie odwiedzę.

Trzy kraje i trzy, zupełnie różne powody, dla których wykluczam je z moich podróży i nie chcę – nawet tranzytowo – stawiać stopy na ich terytoriach. Nie, nigdzie nie jestem ścigana przez prawo, ani nie dostałam zakazu wjazdu. Po prostu moje osobiste przekonania i lęki mi nie pozwalają tam jechać.

1. USA
Ten kraj nigdy nie pociągał mnie kulturowo i zupełnie nie jestem zainteresowana takimi ludzkimi skupiskami jak Nowy Jork, ale chciałabym odwiedzić Stany ze względu na ich przyrodę i krajobrazy. Na przykład taka Niagara, Wielki Kanion, park narodowy Yosemite… Eh, piękne są te miejsca, ale pogodziłam się już z tym, że nie zobaczę ich poza internetem. Dlaczego? Ano dlatego, że mam za dużo szacunku do samej siebie, by umawiać się z jakimś konsulem, który mnie na jakiś termin wpisze, jechać do niego, składać wnioski, odpowiadać na intymne pytania i jeszcze płacić mu setki dolarów za to, że on łaskawie pozwoli mi wydawać w jego kraju moje pieniądze. Albo nie pozwoli. No kaman. Nie będę jechać do kraju, któremu muszę najpierw udowodnić, że nie jestem złodziejem, przestępcą czy innym „ubogim krewnym”. W dupę niech sobie wsadzą swoje wizy, Świat jest wielki, piękny i USA bez łzy w oku odpuszczam. Nie mają mi nic do zaoferowania, co byłoby warte ceny godności osobistej.

2. Zjednoczone Emiraty Arabskie
Niech Was nie zwiodą bogactwa, piękne wieżowce i nowoczesność designu. To kraj tak zacofany, że Radom przy Dubaju to prawdziwe miasto. Jeśli nie wiecie, co to jest prawo szariatu, pozwólcie, że wytłumaczę Wam, na czym polegają przepisy dotyczące gwałtu. Otóż w Dubaju gwałt na kobiecie jest karany śmiercią, ale tylko pod warunkiem, że… gwałciciel się przyzna – albo jest tego gwałtu czterech świadków, z których każdy jest muzułmaninem oraz dorosłym mężczyzną. W każdym innym przypadku za taki gwałt odpowiada zgwałcona kobieta, która idzie do więzienia za cudzołóstwo (jak np. w tym głośnym przypadku pewnej Norweżki, którą zgwałcono w Dubaju). Tak to jest, drogie dzieci, gdy religia decyduje o prawie. Tak to jest, gdy krajem rządzi brakujące ogniwo w ewolucji. Nie głosuję na Korwina, nie latam do Dubaju. Amen.

3. Demokratyczna Republika Kongo.
Opowiem Wam mały epizod z mojego życia sprzed kilku lat. Otóż pojawiła się wtedy taka możliwość, że na kilka lat polecielibyśmy z Mścisławem do Kongo, żeby poprowadzić hotel w miejscowości Kolwezi. Kongo pamiętałam z geografii w szkole i kojarzyło mi się z bujną roślinnością, klimatem równikowym, małpami i całą naturalną cudownością Afryki. Ale Kongo to nie to samo co Demokratyczna Rebublika Kongo. A DRK to nie tylko gorący klimat i bujna roślinność. To przede wszystkim kopalnie koltanu, niewolnictwo, karabiny w rękach małych chłopców, łapówki, terror i parę bogatych enklaw postkolonialnych, w których mieszkają grubi, bogaci europejczycy w białych rękawiczkach przykładający się do całego tego cierpienia. I jak sobie pomyślałam, że mam mieszkać w luksusowym hotelu, obok pola golfowego, popijać drinki i dbać o grubych gości – wiedząc, że kilometr dalej palą właśnie jakiś dom i zabijają ludzi, to mnie ciarki przeszły. Jeśli nie boicie się takich tematów, to zachęcam do zapoznania się z tym, co się w DRK dzieje. Ja swój risercz przedwyjazdowy zakończyłam na nocnym oglądaniu wideo na youtubie. W jednym z nich wysłuchałam wywiadu z kobietą, która cały czas trzymała na rękach małe dziecko. Była ślepa. Opowiedziała, jak to na jej oczach spalili jej dom, zabili męża i dzieci (wcześniej gwałcąc jej kilkuletnią córeczkę), potem ją oślepili i zgwałcili. Teraz właśnie opiekuje się dzieckiem z tego gwałtu. Kongo nie odwiedzę, bo nie mam odwagi. I nie zrobiłabym tego MR.