Nie daj się nabrać na homeopatię i biorezonans

Czasem zastanawiam się, jak to możliwe, że żyjemy w czasach komputerów, komórek i telewizji, mamy dostęp do wiedzy, Internet i całkiem nieźle rozwinięte mózgi – a wciąż dajemy się nabierać na kosmodyski, wróżbitów i homeopatię. Ale już w osłupienie mnie wprawia, jakim cudem ludzie wykształceni – i to medycznie wykształceni – wierzą w takie rzeczy.

Ale ok, niech wierzą. Każdy ma prawo wierzyć w co chce. Tylko czemu ci ludzie sprzedają swoje zabobony w opakowaniu naukowości? I żeby było jasne – całkiem drogiej naukowości. „Leki” homeopatyczne są sprzedawane w aptekach, przepisują je lekarze, tacy wiecie, po szkołach medycznych i z uprawnieniami. Nie znachorzy z sąsiedniej wioski.

Mój pies LOL miał jakieś uczulenie. Objawia się ono łzawieniem oczu i zaczerwienieniem powiek w okresie wczesno-jesiennym. Miał tak przez kilka lat. No i pewnego dnia Matka Rodzicielka została przez weta skierowana do warszawskiej kliniki weterynaryjnej na nowoczesne odczulanie nowoczesną metodą, wyjątkowo skuteczną no i oczywiście jak najbardziej naukową. Zanim wybrała się na pierwszy zabieg, byłam absolutnie przekonana, że chodzi o jakąś modyfikację klasycznego odczulania, które jest niezwykle upierdliwe i długotrwałe. Bo tym razem zabiegów miało być tylko kilka. OK. Mama pojechała, wróciła zadowolona. Pani weterynarz ponoć przemiła, zabieg bezbolesny, coś że jakaś różdżka, którą się trzyma w powietrzu przy psie i która odchyla się, jeśli zwierzę jest uczulone na alergen w słoiczku postawionym na mosiężnej szalce, jakieś buteleczki z trawą, kulki przytykane do skóry psich i ponoć LOL jest odczulony na razie na 3 alergeny (bo za jednym razem więcej nie powinno się robić), więc trzeba przyjechać jeszcze raz.

Właściwie już przy różdżce mój bzdurometr się uaktywnił i postanowiłam, że na tę kolejną wizytę pojadę razem z mamą. I pojechałam.

Pani weterynarz rzeczywiście przemiła. Przyjęła nas w przytulnym gabinecie z tajemniczą maszyną pod oknem. Maszyna miała kabelki i guziczki a obok niej stała kolekcja słoiczków z różnymi trawami i kłakami w środku. Oho. Zaczyna się ciekawie. Już od dawna wszelcy szarlatani używali skomplikowanych urządzeń, które samym wyglądem miały sugerować efektywne, naukowe działanie, które przecież jest nie do pojęcia przez zwykłego człowieczka, który umie włączyć żarówkę, ale nie rozumie, jakim cudem ona działa. Ta maszyna też była skomplikowana i zdecydowanie onieśmielająca. Taka właśnie miała być.

LOL, niczego nieświadomy, stał sobie przy mamie a pani weterynarz rozpoczęła odczulanie psa na kolejne 3 lub 4 alergeny. Polegało to na tym, że na mosiężnej szalce postawiła buteleczkę z jedną z traw (na które LOL jest niby uczulony). Od tej szalki odchodziły dwa przewody, na których końcu były metalowe kule. Pani weterynarz przyłożyła kule do psich pachwin, po czym włączyła maszynę, która zaczęła burczeć. Po minucie lub dwóch proces odczulania na dany alergen się skończył.

– Już?
– Już.
– I on jest już odczulony na tę trawę?
– Tak.

Mhm. No i posypały się pytania. Pierwsze, podstawowe:

– jak to działa?

Niestety pani weterynarz, jak sama się przyznała, nie zna się dobrze na fizyce, więc nie wie dokładnie, na czym polega działanie bioreznonansu, ale przecież to jest fakt, że fale elektromagnetyczne są nośnikiem informacji o zdrowiu pacjenta. I że trzeba wyeliminować te złe, zastępując je dobrymi. Tak? Tak. Oczywiście. To też zupełnie logiczne, że jak się pojawi alergen w słoiczku na metalowej szalce a psu przytknie do skóry kule, które przewodem są połączone z tą szalką i i trochę się maszyną pobuczy, to właśnie na tym polega zastępowanie złych fal dobrymi falami. Tak. Mhm.

– I to jest metoda naukowa?

– No tak, oczywiście! Mogę panią zapewnić, że działa (już w tym momencie pani zaczęła się trochę denerwować).

– Czyli są badania naukowe potwierdzające jej skuteczność?

Teraz pani była już wyraźnie zdenerwowana. Zaczęła się zachowywać jak polityk, któremu Monika Olejnik zadaje niewygodne pytanie. Okazuje się, że…

– Tak… Ale co pani ma na myśli, mówiąc „badania”? Dla mnie badania to moi pacjenci i moje doświadczenie. Chce pani dowodów? Proszę spytać właścicieli psów, które odczulałam.

– Nie nie… pani mnie źle zrozumiała. – przerwałam jej spokojnie. – ja nie pytam o pani zdanie na ten temat ani o pani doświadczenia. Ja pytam o badania naukowe. Wie pani… takie gdzie bada się wiele osób lub zwierząt, używa się placebo, bierze pod uwagę różne czynniki…

– No ale efekt placebo nie działa przecież na zwierzęta!

– Tak, ale działa na właścicieli. Nietrudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której alergia przechodzi samoistnie a właściciel przypisuje jej zniknięcie genialnemu działaniu biorezonansu. Albo właściciel oczarowany działaniem tej maszyny nagle dochodzi do wniosku, że objawy alergii zmniejszyły się – bo przecież pies „jakoś mniej zaczerwienione ma te oczy”. Do tego dochodzą inne środki ostrożności, bo zatroskani właściciele alergicznych psów często razem z biorezonansem zmieniają też psu dietę a alergie często mają podstawy żywieniowe. Nie wspomnę już o przypadkach, w których rozczarowani właściciele psów po prostu nie wracają do pani i nie mają ambicji informowania pani, ze terapia nie powiodła się. Przykro mi, ale pani prywatne doświadczenia nie są dla mnie żadnym dowodem na skuteczność biorezonansu.

– To co, wolałaby pani poddać psa bolesnej i długotrwałej terapii klasycznej? – zaatakowała pani weterynarz. – biorezonans jest dużo tańszy i bezbolesny dla psa.

– Ale nieskuteczny. A przynajmniej niepotwierdzony. To tak, jakby onkolog polecił pacjentowi modlitwę zamiast chemioterapii. Uważa pani, ze to etyczne?

No i oczywiście byłam już spalona. Z potoku słów pani weterynarz niewiele pamiętam. Nie uzyskałam też odpowiedzi na żadne z podstawowych pytań. Ale przecież nie trzeba geniusza, żeby wyczuć oszustwo. Nie wiem, czy pani weterynarz robi to świadomie – czy sama dała się nabrać i wierzy w działanie maszyny, którego to działania …sama nie rozumie. Wiem, że robi to oficjalnie w klinice weterynaryjnej, do której ludzie z definicji mają zaufanie. WIem też, że pobiera za to niemałe pieniądze. Za trzy wizyty i eliminację 12 alergenów wzięła ok. 700zł. Wiem też, że przez cały wrzesień LOL znów jechał na Maxitrolu, bo oczywiście alergia mu nie minęła. W kolejnym roku jednak objawy osłabły i dziś, po latach, nie ma już tej alergii. Dla zwolenników biorezonansu to oczywiście dowód, że metoda działa. Tak jak dowodem na prawdziwość horoskopów jest to, że pani Halince rzeczywiście sierpień upłynął na kłótni z mężem, a w czasopiśmie mówili, że koziorożce będą miały spory z najbliższymi.

Oczywiście po wizycie u pani weterynarz zostałyśmy uprzedzone, że terapia może się nie udać. Nie dlatego, ze nie działa, tylko dlatego, że alergenów jest bardzo dużo i może nie wykryliśmy ich wszystkich. W takim wypadku zabiegi powinno się oczywiście powtórzyć. Oczywiście za kolejne setki złotych.

Pani weterynarz nie wie też jednej rzeczy (a może wie…?). Były badania naukowe dotyczące biorezonansu. Takie profesjonalne. I dały bardzo proste rezultaty. Okazuje się bowiem, że (surprise surprise!) biorezonans nie ma wyższej skuteczności niż efekt placebo. Czyli de facto nie ma skuteczności żadnej a to całe skomplikowane urządzenie to zwykła atrapa mająca pacjenta onieśmielić i omamić. To zwykłe oszustwo. Oszustwo, na które ludzie nabierają się na całym świecie, próbując wyleczyć się z alergii lub nałogów, wydając na to ciężkie pieniądze. Oszustwo, na które nabrało się też sporo lekarzy i weterynarzy, którzy z definicji powinni leczyć pacjentów tylko sprawdzonymi metodami, bo ich pacjenci mają zaufanie do białego kitla i należy im się za to minimum profesjonalizmu. Opisana w artykule pani weterynarz powinna jasno informować klientów lecznicy, że stosuje metodę pseudonaukową, której skuteczności przeczą badania naukowe. A najlepiej by było, gdyby otworzyła sobie mały, prywatny gabinecik ezoteryczny i w ramach wsparcia kładła psu tarota. Na jego działanie też znajdzie się mnóstwo świadków.

Co do alergii – to taka przypadłość, która bardzo często samoistnie przechodzi albo zmienia swoje nasilenie. Podobnie z homeopatią: schorzenia, na które jest stosowana (np. przeziębienie, osłabiona odporność), mijają same z siebie, wystarczy trochę odpocząć, poleżeć, poczekać.

Kasia Gandor fajnie podsumowała homeopatię w tym wideo: