Pierwszy raz jestem w Londynie. Ba, pierwszy raz jestem w anglojezycznym kraju, a juz wiadomo, ze mam akcent amerykanski. To pewnie przez te wszystkie seriale… Pewnie jestescie ciekawi, za co dostanie sie brytyjskij stolicy i juz nie mozecie sie doczekac slow krytyki, by je oczywiscie szybko zbic oskarzeniami o czepianie sie. ;) Rozczaruje Was. Londyn jes cudowny. Zakochalam sie w tym miescie i mam nadzieje, ze jeszcze tu wroce. Oczywiscie nie jest az tak rurzowo, jak mogloby sie zdawac:
– Nie mozna palic w pubach i restauracjach. W Paryzu tez juz nie wolno (dobrze, ze zalapalam sie na ostatnie chwile paryskiej wolnosci). To ostatecznie przekonalo mnie, ze z Polski wyprowadzac sie nie warto.
– Pokopany maja ten ruch lewostronny. Nie moge sie przyzwyczaic i przekraczanie ulicy zawsze konczy sie czyims na mnie trabieniem.
– Ciagle czuje sie tak, jakbym byla na przedmiesciach. Kazda dzielnica wyglada tak samo, wszedzie jes plasko, spokojnie… To spora roznica po doswiadczeniach paryskich. Tam wystarczyl rzut okiem na budynki, pochylosc terenu i ludzi, by wiedziec, gdzie sie czlowiek znajduje. Tu sie gubie.
– Metrooo poruuuusza sieeee z poraaazajaaaaca predkosciaaaa, co oznacza, ze polowe czasu spedzam w podziemiach Londynu. Fakt, ze mieszkam na strasznym zadupiu i musze niczym kopciuszek zwijac sie do domu przed polnoca, zeby nie przegapic ostatniej "tuby" i autobusow…
– Od cholery tu Polakow. Nie da sie przed nimi uciec.
Jest jednak w Londynie cos, co uwielbiam i co sprawia, ze te wszystkie wyzej wymienione wady przestaja sie liczyc. Londynczycy. Usmiechnieci, pomocni, dysponujacy cudnym poczuciem humoru i pieknie mowiacy po angielsku. ;) (Kolejny raz lapie sie na tym, ze mi obcokrajowiec imponuje wlasnym jezykiem… ).
Tylko krolowej jakos nie widzialam jeszcze…