Na początku tego roku było o niej głośno, bo wyszła z podziemia i zgodnie z nowym prawem można ją dziś już kupić w aptece bez recepty. W praktyce oznacza to tylko, że kobiety, których metoda antykoncepcyjna zawiodła lub którym zdarzył się seks bez zabezpieczenia, nie muszą już w stresie szukać ogłoszeń „ginekologów przyjmujących tego samego dnia”, czytać opinii na temat lekarzy w internecie i wnikać w ich przekonania religijne ani drałować na koniec miasta, by u jednego z takich lekarzy de facto kupić za cenę wizyty – receptę na tabletkę „po”.
Bo tak się działo. Bo wypadki się zdarzają, nawet wśród tych ostrożnych, którzy wolą zaplanować sobie to, kiedy zostaną rodzicami, zamiast zdawać się wybór: celibat lub ciąża w trakcie edukacji. I nie chodzi tu nawet o te wczesne ciąże, ale w ogóle o ciąże, które dla wielu rodziców są wydarzeniem trudnym, gdy jest się na nie niegotowym – bo wiek, bo stan finansowy, bo stan psychiczny, bo cokolwiek. Ludzie powinni decydować się na dzieci wtedy, kiedy tego chcą i właśnie dlatego medycyna wymyśliła dla nas antykoncepcję. A gdy i ona zawiedzie, mamy „pigułkę po”.
I teraz uwaga, zadam ważne pytanie i jestem ciekawa, jak na nie odpowiecie. Co robi taka „pigułka po”, skoro jest pomocna w sytuacji, gdy zawiedzie antykoncepcja?
a) Pigułka „po” nie dopuszcza do ciąży.
b) Pigułka „po” przerywa ciążę.
Pozwólcie, że przypomnę Wam lekcję biologii o stosunku, zapłodnieniu i ciąży, bo wbrew pozorom, nie są to pojęcia tożsame. Niezabezpieczony stosunek płciowy zakończony wytryskiem nie zawsze prowadzi do zapłodnienia, a zapłodnienie nie zawsze prowadzi do ciąży. W międzyczasie musi wydarzyć się jeszcze szereg okoliczności, żeby kobieta mogła powiedzieć, że jest w ciąży. I, co może okazać się dla niektórych zaskakujące, nie tylko środki antykoncepcyjne mogą cały proces przerwać. W istocie natura tak to wszystko wymyśliła, że większa szansa jest na to, żeby do ciąży nie doszło, niż żeby doszło. Nie próbuję tu nikogo zachęcić do niezabezpieczonego seksu, bo „ryzyko” ciąży jest wciąż duże, ale wiele par, które starają się o dziecko i dla których ciąża wcale nie jest „ryzykiem”, a wielką „nadzieją”, wie, że o dziecko można starać się miesiącami, a nawet latami.
Hm..? Jeśli odpowiedzieliście „a”, to zdaliście egzamin i możecie zamknąć ten wpis z poczuciem sumiennie odrobionych lekcji. Jeśli odpowiedzieliście „b”, to czytajcie dalej:
Otóż pigułka „po” ma na celu zmniejszenie szans na ciążę. Jej zadaniem jest, jeśli to jeszcze możliwe, niedopuszczenie do zapłodnienia. Pigułki „po” na receptę mają na celu zmniejszenie szans na implantację zarodka w ścianie macicy, jeśli już do tego zapłodnienia doszło – natomiast te dostępne bez recepty działają jedynie hamująco na owulację, nie wykazując żadnego działania, jeśli już do owulacji doszło (dlatego tak ważny jest czas przyjęcia pigułki). Dlatego są, wbrew obiegowej opinii, zupełnie niekontrowersyjną antykoncepcyjną metodą awaryjną.
To tak w ramach przypomnienia tego, o czym już pisałam niecały rok temu w nieco mocniejszym tekście i w ramach kampanii edukacyjno-informacyjnej www.tabletka.edu.pl.