To już drugi rok, gdy używam hasztaga #grobbing i drugi raz, gdy dostaję obrażone komentarze, że „żenujące”. Szczerze mówiąc, ciąć się z tego powodu nie będę. Jeśli kogoś boli to, że naśmiewam się z grobbingu, to znaczy, że powinniśmy się rozstać. Nasze poczucie humoru nie pasuje do siebie. Mamy też najwyraźniej inne zdanie na temat tego, co jest żenujące. Dla niego żenujące jest moje porównanie chodzenia na groby z clubbingiem – dla mnie żenujący jest właśnie grobbing.
W pełni rozumiem kogoś, kto czuje potrzebę symbolicznego odwiedzenia grobu kogoś bliskiego, oddania się zadumie i postawienia na płycie znicza, którego płomień jest dziś symbolem pamięci. Rozumiem, choć sama nie mam tej potrzeby. Ja wolę wspominać bliskich.. gdziekolwiek jestem. Przy zdjęciach, wspólnych znajomych albo opowieściach. Grób nie jest mi do tego potrzebny, ale – wciąż – rozumiem tych, którzy w Święto Zmarłych lubią pójść na rodzinny lub samotny spacer po cmentarzu, w gąszczu tych przepięknych, płonących zniczy i zapachu stearyny (to ona tak pachnie..?), a nawet kupić sobie obwarzanki lub pańską skórkę, bo to takie tradycyjne już jest. Spoko. Mój tata tak lubi i chodzę z nim zawsze na Powązki, bo wiem, że mu to sprawia przyjemność.
Kompletnie jednak obce mi jest drugie podejście do Święta Zmarłych, czyli to, co często na cmentarzach widzę. I to podejście właśnie przyrównuję do clubbingu, nazywając je grobbingiem. Tak samo bowiem jak niektórzy skaczą po dyskotekach, pokazując się w drogich ciuszkach i lansując szampanem na stole przed laskami na parkiecie – tak inni skaczą po cmentarzach, odstawiając się jak na ślub, kupując jak najfikusniejsze ozdoby na grób i lansując się swoją prawilnością* przed resztą rodziny. A cała komercyjna otoczka Święta Zmarłych jeszcze mi ten snobistyczny aspekt podkreśla. 5zł. za parking, 10 zł. za znicz z serduszkiem, 12 za taki z polską flagą, dziadek na pewno by taki chciał, 15 za wrzosy, sztuczne kwiatki lepiej, bo na dłużej, ale to obciach jednak, pączki, pańska skórka, obwarzanki, zapałki, plastikowe torebki wszędzie, wieńce w setkach kształtów, jakaś żebraczka z chorym dzieckiem pod murem rękę wyciąga, ale niestety wszystkie pieniądze dziś idą na ozdabianie grobów, bo jak przyjedzie ciocia Gienia, to musi zobaczyć, że my byliśmy na grobie wcześniej i kupiliśmy te wielkie, piękne kwiaty. A co ty taka nieuprasowana, a co jeśli cię zobaczy kuzyn Mietek, wstyd przecież. Byłeś u wujka Ambrożego? No jak to? A co ludzie pomyślą, jak zobaczą, że stare kwiaty stoją? A na pewno nie stoją, pokradli na pewno.
To jest grobbing. TO.
I, tak, śmieję się z tego.
Bo to dla mnie śmieszne jest. Nie żebym miała coś przeciwko. Harcerze sobie dorobią, kwiaciarkom też coś do kieszeni wpadnie. Cmentarze ładnie wyglądają w te dwa dni. Niech sobie ludzie chodzą po cmentarzach tak, jak im się podoba. Ale ja też mam prawo sobie to nazwać tak, jak moim zdaniem to wygląda. I gdybym to jeszcze sama hasztag wymyśliła… A to nie ja. Niestety. Taki trafny.
PS. Jak umrę, to nie chcę żadnego grobu. Organy wyjąć i wykorzystać do ratowania życia lub badań naukowych (nie ręczę za stan wątroby). Resztę spalić, prochy rozrzucić jeszcze nie wiem gdzie, ale się w końcu zdecyduję. I jak mi ktoś chce wyrzucić hajs na kwiatki, wieńce, płyty czy inne niepotrzebne nikomu (a mi to już na pewno) przedmioty, to niech się puknie w czoło a kasę wpłaci na schronisko dla psów. Amen.
*Nie wiem, czy dobrze użyłam słowa „prawilność”. To takie nowe słowo. Jeszcze go do końca nie czuję ;)