Krótko opiszę, bo nie mam zdjęć. Cały futydż ma Kominek, od którego kradnę fotę tytułową (i pomęczcie go, żeby mi wreszcie wysłał foty pod ścianą i foty cycków. Będzie wiedział, o co chodzi).
No i oczywiście odsyłam po pełniejszą relację do niego.
Otóż… partybus Desperados Red zaopatrzony w zdolną stylistkę i masę energetyzujących butelek zawiózł nas na stadion narodowy, na którym wcześniej nie miałam była okazji być (aha! to moja nieudolna próba wskrzeszenia czasu zaprzeszłego!). Okazuje się, że ta płyta, która w telewizji wydawała się wielka, w rzeczywistości jest malutka i już nie robią na mnie wrażenia piłkarze ganiający po boisku.
Był to też mój pierwszy raz na koncercie. A przynajmniej pierwszy raz jako gość. Oto moje wrażenia:
– To ponoć norma, ale dla mnie to trochę wiocha, że artysta, na którego czeka 50k ludzi spóźnia się godzinę.
– Ludzie siedzący gdzieś daleko na trybunach nie wiem w ogóle, po co przyszli. Nic nie widzieli i lepsze wrażenia mieliby z koncertu w telewizji.
– Myśmy byli na płycie, ale wciąż daleko. Na koncert jest sens iść, gdy ma się miejsca tuż pod sceną.
– Madonna wygląda i rusza się jak dwudziestka (a przynajmniej z daleka to tak wyglądało). Ma pałera, umie robić doskonałe widowisko. Typowe dla niej mroczno-kościelne klimaty robiły naprawdę duże wrażenie. Szacun!
– Miała jednak słaby moment, gdy w połowie koncertu, przed jakąś balladą, zaczęła przemawiać do tłumów. Powiedziała mniej więcej tak: Wiem, że ekonomia jest słaba, ludzie nie mają pracy i zdaję sobie sprawę, że wielu z was musiało długo harować, by uzbierać na bilety na mój koncert. No tak. Harowaliśmy latami w kopalniach, by kupić te wymarzone bilety. My, biedacy bez pracy.
– Fajnie było :) Odkryłyśmy z Fash, jak rozruszać Kominka. Trzeba stanąć po jego lewej i prawej i odbijać go ramieniem jak piłeczkę ping-pongową.
No i to tyle o Madonnie. A teraz zupełnie z innej beczki – rozczulająca anegdota o pewnej słynnej amerykańskiej aktorce, której nazwiska niestety nie pamiętam.
Dziennikarz pyta podczas wywiadu:
– Ilu miała pani mężów?
– W sensie… oprócz mojego?