Obejrzałam wreszcie oskarowego „Artystę” i, owszem, film jest bardzo fajny. Piękna zabawa formą (scena ze szklanką), znakomita gra aktorska (Jaś z Ogródka no i niestety niedoceniony Oskarem pies), sam pomysł cudowny, zwłaszcza, gdy się go zestawi z „Deszczową Piosenką”, która mówiła właściwie o tym samym, ale została zrobiona dużo wcześniej – a z dźwiękiem i kolorem. Ale.
Mam nieodparte wrażenie, że „Artysta” tak się ludziom podoba, bo gdzieś w głowach kołacze nam się myśl:
Świetny, jak na stare kino!
Z dobrych filmów nie trzeba się tłumaczyć. Tłumaczyć się trzeba jak poszłoby się na np. Kac Wawę ;)
rozkochałam się w tym filmie, tak jak rozkochałam się w deszczowej piosence jeszcze jako mały pierd. moim zdaniem jego fenomen polega na…tęsknocie. może i nie znam niemego kina – wszak za młoda stem. ale tęsknie za tą magią która wtedy unosiła się nad kinem. dziś nad kinem częściej niż magia unosi się swąd popcornu.
nie…
Świetny, bo jest jak stare kino!
„Artysta” jest po prostu urokliwy. Tyle.