Wiem, że jesteś dorosły i wiem, że nie musisz nikomu z niczego się spowiadać, ale ten akurat zwyczaj polecam Ci niezależnie od wieku.
Nauczyła mnie go moja liberalna mama, która właściwie nigdy, nawet za czasów mojego dzieciństwa, nie zabraniała mi nigdzie wychodzić, nocować u przyjaciół i wyjeżdżać na wybrane przeze mnie wakacje – o ile znała dokładnie szczegóły tych wyjazdów. To było jedyne, na co nalegała bardzo wyraźnie i skutecznie, co było swoistym warunkiem mojej wolności. Nie twierdzę, że to powinien być jedyny warunek wypuszczania dziecka z domu. W moim przypadku się sprawdził, ale ja byłam dość rozsądnym człowiekiem… :) Niemniej uważam, że niezależnie od tego, na jakiego rodzaju wyjścia dziecku pozwalamy, powinniśmy je nauczyć, że bardzo ważne jest poinformowanie nas o trzech podstawowych rzeczach: z kim, dokąd i na jak długo wychodzi. Nie tylko dziecka zresztą.
Zwyczaj tak wszedł mi w krew, że nawet gdy mieszkałam w akademiku w Paryżu, mówiłam mojej współlokatorce, z kim się umówiłam, dokąd idziemy i kiedy zamierzam wrócić. Jeśli impreza przedłużała się i wiedziałam, że wbrew planom wrócę nad ranem, pisałam jej sms z taką informacją. Teraz wymagam tego samego od partnera. A niech wychodzi, bawi się, pije i tańczy na mieście. Niech nawet do rana imprezuje. Ale jeśli mówi mi, że wróci koło 2, to ja chcę go najpóźniej o 3 (godzina amortyzacji jednak przy pijackich wyjściach jest potrzebna :)) w domu widzieć – albo spodziewam się smsa z informacją „bejbe, będę jednak o 6”. Bo inaczej się denerwuję, że coś się mogło stać, wypadek, napaść, porwanie, ufo, pigułka gwałtu, śmierć w wenecji, cholerawieco… A mam bogatą wyobraźnię, więc nie jest mi trudno wyobrazić sobie najgorszy scenariusz.
Nie ma co się oszukiwać, że żyjemy w bajkowym świecie bez przemocy i nieszczęśliwych wypadków. Miałam w życiu szczęście, że nic naprawdę złego mi się nie przytrafiło, ale wystarczy mieć trochę oleju w głowie, by dopuścić możliwość, że tak się jednak może stać. Człowiek może zasłabnąć, może go samochód potrącić, może zostać napadnięty i pobity albo uprowadzony. I wtedy fajnie by było, gdyby ktoś jednak się zorientował w naszym nieszczęściu na czas i wiedział, gdzie nas szukać.
O ile łatwiej byłoby szukać wszelkich zaginionych osób, gdyby zawsze informowały domowników (rodzica, współlokatora, partnera) o swoich wyjściach.
1. mów, kiedy wrócisz.
To będzie taka godzina lub data, do której nikt się nie będzie denerwował, ale po której w razie czego ktoś zacznie się o Ciebie martwić i w końcu Cię szukać. Jeśli nauczysz otoczenie, że wychodzisz z domu bez słowa i możesz nawet po tygodniu wrócić, to nie zdziw się potem, że znalezione zwłoki miały miesiąc i nikt nie zgłosił zaginięcia.
2. Mów, z kim wychodzisz.
Jeśli mieszkasz z rodzicami, zostaw im na lodówce telefony do najbliższych przyjaciół, żeby w razie czego mogli dowiedzieć się od Piotrka lub Basi, że rozładował Ci się telefon i tylko dlatego nie odbierasz – a nie dlatego, że leżysz gdzieś w rowie. Jeśli wychodzisz z kimś nowym, kogo dopiero poznałeś/poznałaś, opisz tę osobę jak najlepiej potrafisz. Np. że poznaliście się na ściance wspinaczkowej, jest przystojnym młodym studentem filozofii i że macie wspólną znajomą w postaci Kingi. Albo że ma na imię Zdzisław, poznałaś go przez internet, ma dziwny wschodni akcent i mówi, że jest producentem filmowym. No dobra, na to drugie spotkanie lepiej po prostu nie idź.
3. Powiedz, dokąd wychodzisz.
Wiem, że nocne wyprawy potrafią potoczyć się niespodziewanie i zmienia się często miejsce zabawy, ale w razie najgorszego, będzie można wypytać obsługę i gości tego pierwszego lokalu, co się wydarzyło, z kim byłeś i w jakim stanie, gdy wychodziłeś z knajpy.
Te trzy informacje mogą Ci kiedyś uratować życie.