Czasem chciałabym, żeby moi dwaj synowie wcale nie byli pierwszymi dziećmi, tylko kolejnymi. Chodzi o to, żeby przed pierwszym dzieckiem można było przejść to wszystko na pusto, treningowo i najlepiej podczas weekendowego kursu. Przetrenować na jakimś wirtualnym dziecku wszystkie porażki, błędy i ryzykowne eksperymenty rodzicielskie. Ale niestety się nie da, więc i ja zaliczyłam wychowawczą wtopę przy moim pierworodnym. I niestety nie mogę jej cofnąć.
Co mogę, to starać się złagodzić efekty tej wtopy, nie popełnić błędu z drugim synem oraz ostrzec Was.
Partnerem tego wpisu jest producent leku na rany Octenisept, który zaprasza na portal zagojeni.pl Poprosił mnie o podzielenie się z Wami moimi doświadczeniami. Jak wiadomo rany – skaleczenia na spacerach czy domowe awarie w chwilach nieuwagi – przytrafiają się każdemu. O tym, jak prawidłowo postępować z dziecięcymi ranami – poza klasycznym zdezynfekowaniem, ojojaniem, zaklejeniem – szerzej na stronie Zagojeni.pl. Ja jednak chcę skupić się na tym, co robimy ZANIM dziecko się wywróci. Albo na tym, co do niego mówimy, gdy już się to stanie. Dlaczego to ważne? Bo to, jak my – dorośli – reagujemy na dziecięce upadki i zranienia, mocno kształtuje nasze dzieci. Dlatego gdybym miała samej sobie z początku macierzyństwa sprzedać jakieś rady w tym zakresie, to byłoby ich cztery.
1 – Nie bądź złym prorokiem.
“Nie wchodź na drabinę, bo spadniesz”, “uważaj, bo sobie to zwalisz na nogę i będzie bolało”, “nie ciągnij patyka, bo sobie drzazgę wbijesz”. Z czasem te wszystkie ostrzeżenia redukują się do lakonicznych “spadniesz”, “będzie bolało”, “skaleczysz się”. Bo przecież nie zawsze masz czas i ochotę to wszystko dziecku pełnymi zdaniami wykładać. A komunikat – choć wydaje się, że do dziecka nie dociera – koduje się tam w tej młodej łepetynie.
Jeśli i ty ciągle tak ostrzegasz dziecko, odpowiedz mi na jedno pytanie. Ale tak szczerze: Pomogło?
Czy te ostrzeżenia działają i powodują, że dziecko już nie robi tych wszystkich ryzykownych czynności? Nie kłopocz się z pisaniem komentarza. Bo ja wiem, że nie pomogło. To po prostu nie działa, bo młody człowiek jest zaprogramowany przez matkę naturę, żeby doświadczać, eksperymentować i sprawdzać. Z angielskiego: double check – czyli pomimo że mama ostrzegła, że to gorące, to ja jednak sprawdzę, żeby mieć pewność.
To dobry odruch. Ja wiem, że dla nas, matek, to też najgorsze przekleństwo – ale w istocie dzięki temu te nasze dzieciaki najwięcej i najlepiej się uczą. Gadaniem nie sprawisz, że dziecko przestanie eksperymentować. Ale to gadanie wciąż trafia do dziecka i w pewien sposób programuje je na przyszłość. A gdy dziecko słyszy Twoje wieczne “spadniesz”, to zapisuje sobie w głowie dwie informacje:
- Po pierwsze: mama tak gada, gada, a to właściwie nic nie znaczy, bo mi ostatnio mówiła, że spadnę, a nie spadłem.
- Po drugie: mama we mnie nie wierzy i uważa, że jestem niedorajdą.
Dlatego jeśli już musisz dziecko ostrzegać przed jakąś groźną konsekwencją, to lepiej żebyś – zamiast prognozować najgorsze – zwiększyła czujność dziecka lub zachęciła je do ostrożności.
Zamiast “Zaraz spadniesz z tej drabinki!” powiedz “trzymaj się mocno”.
Zamiast “Zaraz się przewrócisz!” powiedz “idź wolniej”.
Zamiast “Zaraz się potkniesz!” powiedz “patrz pod nogi”.
To mała różnica językowa dla nas – ale znacząco zmienia wydźwięk ostrzeżeń. Nagle z rodzica, który nie wierzy we własne dziecko, zamieniamy się w rodzica, który po prostu martwi się lub ostrzega.
2 – Nie bój się za dziecko.
To mój największy wyrzut sumienia w związku z wychowaniem pierworodnego. Bo okazałam się tą matką, która bardziej od dziecka boi się o jego dobro i przez to “zaraża” dziecko strachem.
Prawie na wszystkich szczepieniach Kociopełka płakałam razem z nim. Roztkliwiałam się też nad każdą wywrotką, uderzeniem lub ranką. Gdy mały przypadkiem wyrżnął głową w szczebelki łóżeczka, natychmiast włączał mi się tryb “ojejku, maleństwo moje, kochanie najdroższe, boli? Boli? Okropne, poczekaj, przyniosę lodu, chcesz się przytulić? Ojejku… poczekaj, wezmę cię na ręce…”. Seba patrzył na mnie zawsze jak na kosmitkę w takich chwilach. I syn też tak patrzył. A potem zaczynał płakać. Mam wrażenie, że nie zawsze dlatego, że go zabolało, tylko dlatego, że “najwyraźniej zabolało”, skoro mama tak uważa.
O takich wystrachanych, panikujących rodzicach mówi się czasem “rodzice – helikoptery”, bo w pewien sposób wiszą ciągle nad dzieckiem i próbują uchronić je przed każdym upadkiem. A potem robią z tego upadku (do którego przecież i tak dochodzi) tragedię.
Mam teraz drugie dziecko i staram się bardziej na luzie, spokojniej do niego podchodzić. Na szczepieniu już nie płaczę. Może to dlatego, że się obcykałam. Może zmądrzałam. A może po prostu nie ma czasu na płacz, gdy się jednocześnie pilnuje starszego, który gania po przychodni. ?
Gdybym mogła na początku macierzyństwa sprzedać samej sobie radę, byłoby to:
Nie panikuj, nie roztkliwiaj się, bądź spokojna i słuchaj dziecka – zamiast mu sugerować, że mu źle, że straszno, że boli.
3 – Bądź szczery
Nie mów, że nie będzie bolało, jeśli będzie bolało. Po prostu nie okłamuj dziecka, bo jeśli je teraz okłamiesz, to ono nie uwierzy Ci przez następny rok, dziesięć lat albo i całe życie. Ja do dziś pamiętam, jak mama mi mówiła, że woda utleniona nie szczypie. ? Szczypie za każdym razem, gdy się ją leje na otwartą ranę. Nie szczypie tylko na zdrowej skórze. I po co oszukiwać?
W ogóle woda utleniona lub spirytus to takie środki dezynfekujące, które używam tylko w ostateczności, jeśli nie mam przy sobie Octeniseptu. Bo tylko ten ostatni odkaża – jednocześnie nie sprawiając bólu. O różnych wadach wody utlenionej jako środka dezynfekującego opowiada zresztą w szczegółach Kasia Gandor (klik). Zajrzyjcie do niej, warto.
Mój Kociopełek jest wyjątkowo na wszelkie okołomedyczne zabiegi uczulony i bardzo przeżywa towarzyszący im ból lub dyskomfort. Raz przemyłam mu ranę wodą utlenioną… Weź potem ganiaj dziecko po całej działce, bo powiedziałaś, że mu przemyjesz inną rankę wodą. WODĄ. Taką zwykłą, nie utlenioną, ale pamięć o wodzie utlenionej została małemu w głowie i chyba zostanie na długo.
4 – Dawaj dobry przykład.
Jestem głęboko przekonana, że nie ma lepszej rady wychowawczej niż właśnie dawanie dobrego przykładu samym sobą. Serio. Wszystkie rady, jak rozmawiać z dzieckiem, jak mu tłumaczyć, jakich słów używać, a jakich nie… to wszystko można sprzedać za tę jedną, najważniejszą zasadę: bądź takim człowiekiem, na jakiego powinno wyrosnąć Twoje dziecko.
I ta zasada jest naprawdę uniwersalna. Działa też w temacie skaleczeń, uderzeń i oparzeń. Jeśli chcesz, żeby Twoje dziecko było odważniejsze – sam bądź odważny. Jeśli chcesz, żeby było ostrożniejsze – sam bądź ostrożny. Jeśli chcesz, żeby nie bało się sięgać po Twoją pomoc, gdy coś mu się stanie – sam sięgaj po pomoc partnera, przyjaciela lub rodzica, gdy coś ci się stanie. Jeśli skaleczysz się, dezynfekuj ranę. Zawsze. Najlepiej przy dziecku, opowiadając mu, co robisz i jak to odczuwasz. Potem w razie potrzeby – załóż opatrunek, albo wręcz poproś dziecko, by to ono ci go założyło. Twoje dziecko chce być takie jak ty. Kiedyś prawdopodobnie z tego wyrośnie, ale póki tak jest – korzystaj. I dawaj dobry przykład :)
Jeśli zaś chcecie wiedzieć więcej o tym, jakie są podstawowe zasady postępowania z raną (przemyć, zdezynfekować, założyć opatrunek) oraz łyknąć sporo pożytecznej wiedzy na ten temat, to polecam Wam portal www.zagojeni.pl
To kopalnia informacji o tym, jak postępować z ranami u dzieci, ale nie tylko, bo dowiedziałam się też niego między innymi kiedy krwawienie z rany bywa pożyteczne, a kiedy groźne. Jak dobrać odpowiedni opatrunek, a także dlaczego obecnie nie zaleca się już stosowania wody utlenionej, alkoholu i antybiotyków, które były tak popularnymi środkami w moim dzieciństwie. Polecam!