Uwielbiam podróżować samochodem. Dużo bardziej niż samolotem lub autokarem. Ma się wtedy tę wolność, można jechać gdzie się chce, zatrzymać w dowolnym miejscu, zboczyć z trasy lub zupełnie ją zmienić. No i jest jeszcze element oddalania się od domu. Z każdym kilometrem schodzi stres, problemy robią się coraz bardziej nieostre i mamy czas na płynne wślizgnięcie się w skórę wagabonda.
Ale to nie samochodem się podróżuje. Podróżuje się ludźmi. Tymi, z którymi się jedzie i tymi, których się spotyka. To oni dają nam energię, oni decydują o tym, gdzie się śpi, co się je i z kim się całuje. To oni dają nam wspomnienia, bo przecież nie będziemy po latach opowiadać historii, jak to jedliśmy śniadanie w hotelu – tylko opowiemy o:
- recepcjoniście w hotelu w Siofok, który o 5 rano otworzył nam drzwi i z uśmiechem powiedział, że mają wolne pokoje, ale jak tylko chcieliśmy je wykupić, zatrzymał nas słowami „computer says nooo”, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- barmanie z hotelu Europa, który godzinę ręcznie wyciskał mi soczek z pomarańczy do szklanki, bo zażyczyłam sobie świeży.
- nieziemsko przystojnym Chorwacie, którego spotkałam na stacji benzynowej o 4 rano i który na moje pełne zachwytu „dzień dobry” odpowiedział „kocham cię”.
- kelnerze z restauracji z wyspy Krk, który podał mi popielniczkę do stolika w strefie niepalącej i tylko przyłożył palec do ust, żebym się nie wygadała managerowi.
- pani z kawiarni na Węgrzech, która powiedziała, że urocza mała filiżanka do espresso nie jest na sprzedaż, ale mogę ją zabrać, żeby mieć miłe wspomnienia z jej ojczyzny.
- dziwnym panu z brzuszkiem, który dwie godziny pił z nami tokaja nad brzegiem Balatonu, nie odzywając się ani słowem, poza radosnym „na zdrowie!” co 15 minut.
Ludzie są w podróży najważniejsi, więc proście ich o ogień, pytajcie o drogę, dowiadujcie się, którą restaurację polecają i którędy najlepiej dojechać do kolejnego miasta. Podążajcie za nimi a nie za gps-em, bo gps-y się psują. Już od ponad roku.