To już jakaś klątwa. Zawsze, gdy odwiedzam nowy kraj, mam ochotę tam zamieszkać, poznać całą jego kulturę i rodzić dzieci jakiemuś autochtonowi. Tym razem nie było inaczej. Wylecieliśmy z Kominkiem bladym świtem, bo niewiele po dziewiątej. To oznaczało dwie godziny snu, bo przecież Seg przed 4 rano nie zaśnie. Bo nie. Na szczęście Finlandia mnie na tyle sobą zauroczyła, że szybko odzyskałam siły i wytrzymałam do teraz, czyli do 1a.m. czasu fińskiego (notkę z czystej złośliwości publikuję rano). Pływałam w morzu, byłam na saunie, objadłam się reniferem i cholerawieczymjeszczealebyłodobre. A na koniec było ognisko, przy łunie zachodzącego słońca, która gdzieś tam zlewała się z łuną słońca wschodzącego. Tu jest przepięknie. Na dowód tego, zdjęcia:
Kominek: Seg Seg Seg. SEG: co? Kominek: A nic. Tak sobie przeklinam.
To teraz tylko muszę znaleźć jakiegoś Fina. I finkę, dla ojca.