Po raz pierwszy zetknęłam się ze słowem „hipster” wiele lat temu, w jakimś dodatku do Wyborczej. To był Duży Format albo Wysokie Obcasy, nie pamiętam już. Pamiętam zaś, że po przeczytaniu artykułu o hipsterach uznałam, że jestem jedną z nich. Bo w tamtych czasach nie było to określenie pejoratywne, a raczej opisujące pewne zjawisko społeczne i zbiór cech, które się w pewnych kręgach ceniło i faworyzowało.
Otóż hipsterem był po prostu ktoś, kto nie zadawalał się muzyczną papką z popularnych stacji radiowych, lubił szperać w mało znanych artystach i był z siebie dumny, jeśli lubował się w jakimś stylu lub gatunku artystycznym zanim ten stał się powszechnie znany i doceniany. Hipster był po prostu przeciwieństwem pustaka z dyskoteki, który ubiera się w haiemie, je w kebabach i marzy o stanowisku dyrektora w korporacji. Był kimś ciekawszym, bardziej wyjątkowym i stanowiącym dobre źródło artystycznych trendów i odkryć. Ale coś poszło nie tak… Hipsterzy niestety zjedli sami siebie (jako zjawisko), bo gdy tylko społeczeństwo dostrzegło, że to fajnie tak mieć własny gust i szukać czegoś poza mainstreamem – hipsterami zostały pustaki z dyskoteki. I stąd definicja hipstera z dość pozytywnej ewoluowała do bardzo złej, której nawet nie muszę tu dziś przytaczać, bo jestem przekonana, że każdy z Was ją kiedyś słyszał i może i sam naśmiewał się z dziwnie wystylizowanych, młodych pseudoartystów pijących kawę ze starbaksa z produktami Apple w dłoniach.
Ja też się ze „współczesnych hipsterów” śmieję, a jednak gdzieś tam w głębi duszy sama się mam za hipsterkę. Tylko taką starą. W tej starej, wcale nie pejoratywnej definicji. Dlaczego?
1. Lubię niszowość i hermetyczność pewnych tekstów, muzyki lub dowcipów. Niedawno wrzuciłam status na fejsa: „I’m George Michael, I get out of the car…”. Zdobyłam z 10 lajków, ale za to wszyscy lajkujący i komentujący wiedzieli, o co mi chodziło i też czuli się w jakimś stopniu wyróżnieni tym kumaniem. Jeśli ty teraz nie wiesz, o co mi chodziło, to …wyguglaj sobie. Nie pożałujesz ;) Lubię też chodzić w koszulkach z napisami nerdowo-geekowymi, które zrozumie garstka osób. Wolę je stukrotnie bardziej niż te z jakimiś losowo nadrukowanymi obrazkami i literkami. BTW, wiedzieliście, jak one powstają, prawda…?
2. Lubię odkrywać muzykę zanim stanie się popularna. Zaz słuchałam parę lat przed tym, jak jej piosenki trafiły do polskiego radia i prawie za każdym razem, gdy ktoś mi ją podsuwał jako nowość, w głębi duszy, z satysfakcją mówiłam „bitch please…”. Jest takich artystów sporo i zawsze jest mi miło, że ktoś niszowy, kto mi się podobał, robi potem karierę i świat go dostrzega. Bo to też jakiś komplement dla mojego gustu.
3. Nie lubię iść za tłumem, nie chcę ubierać się tak, jak wszyscy inni i nie zrobiłabym sobie operacji plastycznej, by mieć „idealną twarz”. Nie chcę idealnej twarzy, tylko swoją, charakterystyczną, rozpoznawalną i niepowtarzalną. Nawet kosztem wad i jakkolwiek pojmowanej brzydoty. W pewien sposób brzydzę się nawet takim podejściem „jak wszyscy”, bo kojarzy mi się z niedojrzałością. Ostatnio czułam coś takiego w drugiej klasie podstawówki, gdy miałam super piękny rower „Gazela” po siostrze, ale chciałam koniecznie mieć „Wigry 3” tylko dlatego, że miała go moja przyjaciółka. Miałam wtedy 8 lat i każdy, kto reprezentuje podobne podejście ma dla mnie 8 lat.
4. Lubię mieć najlepsze rzeczy, nawet wtedy, gdy nie do końca ich potrzebuję. Na przykład taki kubek termiczny. Jestem leniwym mieszczuchem, który używa kubka termicznego raz na ruski rok, gdy nie dopiję kawy w domu i chcą ją ze sobą zabrać do auta, bo się gdzieś spieszę (albo korki są i chcę sobie wtedy ciepłą kawę popijać). W zupełności wystarczyłby mi do tego kubek marki „Pinky Super Cup”, kupiony za grosze w jakimś dyskoncie. Ale nie… Ja muszę sobie oczywiście kupić kubek termiczny produkowany przez firmę specjalizującą się w produkcji sprzętu dla podróżników, survivalowców i traperów, przeznaczony do użytku w ekstremalnych warunkach, typu stacja polarna, podróż zimą przez Alaskę, z systemem thermo-ultra-dry-expert, nieprzeciekający, zrobiony z tytanu jakiegoś czy innego mithrilu za oczywiście kupę hajsu. Bo Matylda musi taki mieć.
Taki ze mnie hipster. :)