Moja przyjaciółka uwielbia gotować. Nie tylko gotować zresztą. Ona generalnie lubi rozpieszczać bliskich, opiekując się nimi, rozmawiając w potrzebie, przygotowując przemyślane prezenty i organizując imprezy niespodzianki. Przywykliśmy do tego i nauczyliśmy się, że to rozpieszczanie jest czymś normalnym.
Kilka dni temu Seba musiał spędzić cały dzień poza domem, a ja zostałam sama z noworodkiem. Nie każda mama ma to szczęście, że jej dziecko przesypia większość czasu i je co 3 godziny – a nawet te mamy mają czasem gorsze dni, a właściwie to ich dzieci mają gorsze dni i dają rodzicom do wiwatu. Mój samotny dzień z Conanem wyglądał więc tak, że prawie bez przerwy go karmiłam, przewijałam, tuliłam, kołysałam lub cała w nerwach rozkminiałam, czy dany płacz oznacza „jestem głodny” czy może „coś mnie boli” – a płaczu było sporo. Nie miałam kiedy zrobić sobie czegoś do jedzenia, a głupią herbatę robiłam partiami, bo co chwilę musiałam wracać do Conana. Zagotować wodę, nakarmić dziecko, zalać herbatę, przewinąć dziecko, posłodzić, pokołysać, zamieszać, znowu nakarmić… Pod koniec dnia byłam już naprawdę sConana.
Zadzwoniłam więc do mojej przyjaciółki, która miała tego dnia mnie odwiedzić i poprosiłam ją, żeby może przy okazji przywiozła mi coś do jedzenia. Wiecie, co zrobiła? Przywiozła składniki na zupę, ugotowała mi ją, pozmywała, sprzątnęła kuchnię, zostawiła jedzenie na później i zaoferowała, że w każdej chwili mam dzwonić, gdybym czegoś potrzebowała.
Niby prosta pomoc, ale ta zupa to było dokładnie to, czego potrzebowałam.
I zdałam sobie wtedy sprawę, że zdecydowanie za rzadko mówię mojej przyjaciółce, jak bardzo doceniam jej pomoc i jak cholernie wdzięczna jestem losowi, że mi ją kiedyś na drodze postawił – że mogę mieć tak cudowną, opiekuńczą kobietę w moim życiu. Kogoś, na kogo mogę liczyć i kto, jestem pewna, nie zostawi mnie w potrzebie.
Są wokół nas tacy ludzie, ale bardzo często ich nie zauważamy, dopóki nie wydarzy się coś złego. Dopiero wtedy widać, który z naszych przyjaciół ma dla nas czas, a który nagle go nie ma. Który pożyczy pieniądze, ugotuje zupę, spotka się, żeby po raz setny porozmawiać o jakimś smutnym temacie… Ci przyjaciele są najlepsi i naprawdę warto ich po prostu, po ludzku, DOCENIĆ.
Nie trzeba im robić żadnych drogich prezentów. Czasem wystarczy po prostu pokazać, że ich pomoc nie jest dla nas czymś oczywistym, że ją zauważamy. Wystarczy po prostu podziękować za to, co dla nas robią. Bo niezależnie od tego, jak bardzo ktoś lubi gotować lub sprawiać prezenty, zawsze miło jest usłyszeć szczere „dziękuję” i zobaczyć prawdziwą wdzięczność w oczach obdarowanego.
Dlatego wstań teraz od komputera i marsz do mamy, podziękować jej za obiady, które ci gotuje od 15 lat. Otwórz maila i napisz wreszcie zwykłe „co słychać?” do kumpeli, z którą się nie widziałeś od lat, a u której mieszkałeś kiedyś miesiąc, bo nie miałeś gdzie się zatrzymać po przeniesieniu się do Warszawy. I zadzwoń do przyjaciela, który pożyczył ci pieniądze, gdy nikt inny akurat nie miał nic na koncie. Może teraz on potrzebuje twojej pomocy.
Tekst ten powstał we współpracy z marką Prima, która zorganizowała akcję „Paczki Wdzięczności„. Akcję, która jest mi bliska między innymi dlatego, że urodziłam się w latach 80′ i pamiętam, jak wiele znaczyła dla Polaków pomoc z zagranicy. Odpowiedź na tę pomoc, po tylu latach, jest tak wzruszającą inicjatywą, że bez wahania zgodziłam się wesprzeć kampanię, zachęcając Was do wzięcia udziału w pewnym przedsięwzięciu.
Otóż 4 czerwca na Facebooku mają pojawić się podziękowania za pomoc otrzymaną w przeszłości – nie tylko tę z lat 80′, nie tylko tę w postaci paczek. Każdy, kto czuje, że ma za co komu wyrazić wdzięczność, może się dołączyć do akcji i wpisać swoje podziękowania w specjalnej aplikacji, która potem opublikuje je wszystkie na Facebooku tego samego dnia, o tej samej godzinie. Dodatkowo podziękowania biorą udział w konkursie przygotowanym przez Primę. Aby wziąć udział w akcji, wejdź tu (klik) i wpisz swoje podziękowania.