Kuchnia na Gwadelupie

Jedź na Gwadelupę, mówili. Dobrze zjesz, mówili.

To miała być doskonała mieszanka najlepszej na świecie kuchni francuskiej oraz karaibskich przypraw, owoców i owoców morza. A okazała się największym moim kulinarnym rozczarowaniem. Oczywiście możliwe, że mieliśmy przez te 12 dni strasznego pecha, ale coś mi się wydaje, że po prostu na Gwadelupę powinno się jeździć z własnym prowiantem. ;)

Spytałam taksówkarza, który wiózł nas z lotniska do kwatery, jakie restauracje poleca. Restauracje? – odparł – Żadne. Najlepiej zjecie w domu, u jakiejś rodziny. Mamy tu zresztą taki zwyczaj, że co weekend spotykamy się u przyjaciół i razem jemy obiad lub kolację. Restauracje są dla turystów.

Miał rację. Może to właśnie ta prywatna, domowa kuchnia kreolska cieszy się doskonałą opinią, ale my po prostu nie mieliśmy okazji jej spróbować. Jadaliśmy po knajpach różnego rodzaju. Od budek z fasfoodami przez tanie knajpki dla lokalesów po turystyczne restauracje w popularnych miastach i wreszcie drogie lokale, gdzie musieliśmy robić rezerwacje 2 dni wczesniej. Ale w domu u kreolczyka nie jedliśmy, poza pierwszym mikro posiłkiem, jakim poczęstowała nas nasza gospodyni po tym, jak do niej przyjechaliśmy. Dupy nie urywał. Ale po kolei.

PORY OTWARCIA LOKALI
Przede wszystkim rytm dnia i pory posiłków na Gwadelupie różnią się bardzo od tych polskich. U nas zjemy praktycznie wszędzie od rana do wieczora, czasem i nocą. Na Gwadelupie nie ma knajp otwartych przed południem – oraz wszystkie zamykają się między godz. 15 a 19. Wtedy wszyscy idą na plażę i popijają drinki. Nikt nie je przed dobranocką. Kreolskie śniadania je się w domu lub w piekarni, bo większość lokalnych boulangeries ma swoje małe ogródki ze stolikami i krzesłami. Napijesz się tam kawy (bez mleka) i zjesz słodką bułkę. Jeśli głód złapie Cię między 15 a 19, zostaje Ci tylko szukanie budek z fastfoodem, czyli z takimi lokalnymi kebabami, całkiem dobrymi swoją drogą. One często działają od południa do wieczora.

kolaz 3

WYGLĄD
Możecie to nazwać kiczem, ale mi bardzo podobał się plastikowy, tani, kolorowy wystrój gwadelupiańskich restauracji. Wszędzie ceraty, nadruki z kwiatkami, rybkami i delfinami, plastikowe krzesła, ogólnie to wygląda jak przeciętna polska knajpa w podziemiach przy dworcu kolejowym. Ale za to…. w tle tej knajpy, za oknem lub balustradą tarasu roztacza się widok na karaibską plażę z palmami, zatokę portową lub porośnięta dżunglą dolinę z usianym wysepkami morzem na drugim planie. Wszystko skąpane w słońcu, czesane morską bryzą, tak nieprawdopodobnie urocze, że kicz zupełnie nie przeszkadza. Przez cały pobyt widzieliśmy może z dwie lub trzy knajpy urządzone w dobrym guście, utrzymane w porządku, zadbane i spójne designersko. Nikt w nich nie jadł. :)

kolaz 1

CENY
To zadziwiające, jak drogi może być kraj tak brudny i zaniedbany jak Gwadelupa. Ceny jak w Paryżu. Ba. Drożej! 3 euro za pół litra soku w hipermarkecie. 15 euro za udko kurczaka z ryżem w przydrożnej knajpce. I mówię tu o regionach nieturystycznych. W knajpach typowo pod turystów jest jeszcze drożej. W większości restauracji można zamówić sobie menu dnia, które składa się z lekkiej przystawki (np. sałata z pomidorem i ogórkiem), dania głównego (np. ryba z ryżem) i małego deseru (lody lub kawa) i kosztuje ono 22 euro. Cena samego dania głównego to 15 – 20 euro. Fakt faktem, że często porcje są dość spore i np. w jednej z knajp dostaliśmy chyba po pół kilo frytek na głowę… ;) Ale i tak to wygórowane ceny, zwłaszcza jak na jakość potraw i prostotę składników.

Barowa porcja frytek, ryba z ryżem, ouassous z bananem, accras, langusta, ryba.
Barowa porcja frytek, ryba z ryżem, ouassous z bananem, accras, langusta, ryba.

NAJPOPULARNIEJSZE DANIA
Gdybym miała wymienić jedną potrawę, która była w absolutnie każdym restauracyjnym menu, byłby nią kurczak. A konkretnie kurczak colombo, czyli w sosie z niezwykle popularnej tu mieszanki przypraw. Poulet colombo to udko kurczaka, ryż i sos. Smaczny, ale dupy nie urywa.
Owoce morza to głównie ouassous (takie duże krewetki), kalmary i langusty, ale te ostatnie jadają tylko turyści. To ponoć jakiś zwyczaj, ze turystę się karmi langustą. Smakuje dokładnie tak, jak wygląda, więc jak duża krewetka. Dupy nie urywa, droga jest, lokalesi jej nie jedzą.
Accras to najpopularniejsza przystawka. Płynne ciasto zmieszane z kawałkami owoców morza, ryby lub warzyw, które smaży się potem w głębokim oleju w formę małych kuleczek. Dobre, smaczne, ale dupy nie urywa.
Bokit to taki kreolski kebab i to chyba było najlepsze danie, jakie zjedliśmy na Gwadelupie. Bułka jakby lżejsza niż to w kebabie. A w środku lokalne pyszności czyli warzywa, wędliny, sery, owoce morza, ryby lub mięso. Co sobie wybierzesz, w dowolnym sosie. Kupuje się to w ulicznych budkach i busach za dość małe pieniądze: 3 – 5 uro. Czasem obrzydliwe, czasem znośne, czasem nawet dupę urywa. Zwłaszcza, gdy się zapomniało zjeść przed 15 i wpieprza się takiego bokita o 18 na czczo. ;)

A tu już kolacja we włoskiej restauracji, polska jajecznica na śniadanie i Makdo. ;)
A tu już kolacja we włoskiej restauracji, polska jajecznica na śniadanie i Makdo. ;)

NAPOJE
Głównie pija się tu oczywiście rum, ale o alkoholach kreolskich pogadamy później. Zaskoczyły mnie dwie rzeczy w kwestii napojów. W kilku knajpkach nie mieli …wody. Może to jakiś wyjątkowy pech, bo w większości jednak podają nam butelkę wody niegazowanej automatycznie, na stół, razem z kartą. Potem, co prawda, każą za tę wodę płacić, mimo że jej nie zamawialiśmy, ale ojtam. ;) Mam wrażenie, że ludzie tu częściej soki piją niż wodę. W sumie nie dziwi mnie to, bo świeże soki z mango, guyawy to jest absolutny orgazm i gdybyśmy mieli te pyszności w Polsce, sama bym je piła.
Kawa jest dość popularna, ale… tylko czarna. Tylko w kilku miejscach mieli mleko do kawy. Przeważnie patrzyli na mnie jak na wariatkę, gdy chciałam cafe-au-lait. Nawet we włoskiej knajpie kelner powiedział, że całe mleko poszło na krem z bruli, więc do kawy mi nie da.

kolaz 6

DESERY
Fenomenalny sorbet kokosowy kupisz właściwie wszędzie. Gwadelupianki sprzedają go ze swoich wózeczków w okolicach plaż, samodzielnie skrobiąc lód i mieszając go z kokosem. Jest pyszny. Żałuję, że nie podpatrzyłam, jak oni go robią, bo chętnie wprowadziłabym go gdzieś do Polski.
Były też takie wyciskane z ciasta, długie paluchy smażone w głębokim oleju, których nazwy nie pamiętam, ale które jadło się z cukrem trzcinowym. Dupy nie urywały. No i banan flambee czyli podpalany banan w rumie. Też dupy nie urywał.

Podsumowując, naprawdę nie wiem, czym się tu zachwycać kulinarnie. Było kilka bardzo smacznych dań, ale daleko nam było do przeżywania smakowych orgazmów takich jak we Francji lub we Włoszech.

2014-03-16 11.44.51

2014-03-16 11.48.46