Koleżanka przyniosła mi do pracy gałązkę bzu. Wystarczyło na chwilę zamknąć oczy i wziąć głęboki wdech, by przenieść się dwadzieścia lat wstecz.
Przez okna wpadają silne promienie słońca i rozświetlają wirujący w powietrzu kurz. A może to była psia sierść… Zawsze w domu były przecież psy… Jest ciepło. Z magnetofonu dobiega melodia szopenowskiego koncertu E-moll. Mama siedzi przy stole i wykańcza kolejny czerwony długopis. Zawsze jej brakowało tych czerwonych długopisów, więc dostawała je ode mnie w prezencie na urodziny, imieniny, Gwiazdkę. Obok mamy leżą dwie sterty prac maturalnych: jedna sprawdzona, jedna do sprawdzenia. Widzę, jak męczy mamę to sprawdzanie, ale cieszę się, że dzięki temu jest w domu. Wychodzę do ogrodu i wpadam w gęsty zapach bzu, który rośnie od zawsze przy kamiennych schodkach. Pies szczeka, bo myśli, że idziemy na spacer. Już zaraz wakacje.