– Nuuudzę się!
Każdy rodzic przynajmniej raz usłyszał od dziecka takie słowa. Co wtedy robimy? Źli rodzice dają dziecku telefon / tablet / komputer / pilot do telewizora i mają młodego z głowy. Dobrzy rodzice rzucają wszystko i zaczynają z dzieckiem grać w karty, rysować lub grać w piłkę. A ja uważam, że błąd popełniają i ci pierwsi, i ci drudzy. Powinno się odpowiedzieć:
– To posprzątaj.
Gdybym miała wymienić wszystkie zabawy, które zajmowały mi czas w dzieciństwie, może jedna na dziesięć była w jakiś sposób zorganizowana lub wymyślona przez kogoś dorosłego.
I szczerze mówiąc, w ogóle tych wymyślonych przez dorosłych zabaw nie pamiętam.
W moim dzieciństwie nie było komputerów i tabletów a w telewizji była dwa czarno-białe kanały, które w ogóle mnie nie interesowały. Nie siedziałam też z mamą i nie rysowałyśmy razem ani nie bawiłyśmy się w chowanego, bo mama nie miała na to po prostu czasu. Co robiłam? Sama wymyślałam sobie różne zajęcia. Uczyłam psy różnych sztuczek, chodziłam z nimi na spacery (dość wcześnie, bo już jako 6-latka), pisałam książki, które sama ilustrowałam i zszywałam w okładki, siedziałam pod stołem, gdy mama udzielała korepetycji i rysowałam, budowałam bazy z poduszek i materacy, udawałam, że jestem szpiegiem, budowałam miasta z lego, szłam odwiedzić dziadka i z nim pogadać, robiłam zdjęcia i czytałam. Potrafiłam też godzinami odbijać piłkę od ściany i ćwiczyć łapanie. Czasami po prostu leżałam na łóżku, na podłodze, w schowku na pościel lub pod krzakiem w ogrodzie i wymyślałam. Tak po prostu. Wymyślałam historie, scenariusze, alternatywne rzeczywistości i moje własne wymarzone przygody.
Wymyśliłam też czasopismo o psach i sama je wydałam („Kudłaty przyjaciel” się nazywało :)), które składało się z dwóch złożonych kartek A2 czyli z ośmiu stron A4, miało zdjęcia, rysunki, wywiady, artykuły i porady, a nawet kolumnę z napisem „tu jest miejsce na twoją reklamę”. Sprzedawałam potem skserowane egzemplarze czasopisma mieszkańcom mojej dzielnicy za 50 tys. zł (dzisiejsze 5 zł), chodząc po domach lub zaczepiając ludzi z psami w parku. Jedynym etapem, na którym potrzebowałam pomocy dorosłych było kserowanie egzemplarzy Kudłatego Przyjaciela, więc poprosiłam o to mamę. Miałam wtedy jakieś 9 lat i zarobiłam tak moje … drugie pieniądze (pierwsze zarobiłam, sprzedając bukiety stokrotek przy pl. Wilsona ;)).
Gdy patrzę na dzisiejszych dziewięciolatków, mam wrażenie, że jedynym projektem, który byliby w stanie tak poprowadzić od początku do końca jest zadanie zlecone przez panią w szkole, a i wtedy mieliby problem z różnymi etapami realizacji, o ile nie zostałyby dokładnie wypisane w punktach razem z gotowymi rozwiązaniami. I to wcale nie jest wina tych dzieciaków – tylko właśnie tego, że dzisiejsi rodzice nie dają im przestrzeni do tworzenia własnych zajęć, pomysłów i generalnie do organizowania sobie czasu.
zabawy dzielą się na takie zorganizowane i swobodne.
Zorganizowane to wszelkie animacje przedszkolne lub świetlicowe, zajęcia sportowe, gry komputerowe, gry planszowe i generalnie wszystko to, co ktoś wymyślił – a dziecko bawi się według tych wymyślonych przez dorosłego reguł. Tak, telewizja lub komputer to też zajęcie zorganizowane, bo to nie dziecko tylko program telewizyjny lub twórcy gry komputerowej decydują o tym, co robi i o czym myśli widz. Swobodne zabawy to wszystko to, co wymyśli dziecko. Dla przykładu podam klocki lego: składanie modelu według instrukcji to zabawa zorganizowana. Budowanie własnych pojazdów lub budowli to zabawa swobodna.
Nie twierdzę, że zabawy zorganizowane są złe. One też są dziecku potrzebne – chociażby do tego, żeby nauczyć się pracy w grupie, kiedy to po prostu trzeba dostosować się do czyichś reguł. Ja zawsze miałam problem z pracą w grupie – być może właśnie dlatego, że mało miałam w dzieciństwie zorganizowanych zabaw. Dlatego fajnie, jeśli dziecko ma ze dwa razy w tygodniu jakieś zajęcia sportowe lub animacje kulturalne – a w domu czasem porysuje lub pogra w piłkę z rodzicem. Ale jeśli takie zabawy i zajęcia zaczynają przeważać, to robi się niebezpiecznie.
Mam wrażenie, że własnie z takiego wychowania biorą się potem roszczeniowi dorośli, którzy mają pretensje do świata, że za mało zarabiają i nie osiągają sukcesów.
To ludzie, którzy oczekują, że wszystko im będzie „zaproponowane” i sami nie potrafią niczego stworzyć, wymyślić i pokierować. A gdy na ich drodze pojawia się problem, to rozkładają ręce, bo przecież ktoś powinien im podsunąć zaraz rozwiązanie! Tak jak w liniowej grze komputerowej, gdzie pozornie widzisz otwartą przestrzeń miasta, ale tak naprawdę twój bohater może otworzyć tylko jedne drzwi i pobiec tylko jednym korytarzem. Takiego świata oczekuje dziecko, któremu się wszystko organizowało. Otwarty świat sprawia, że się gubią. Umieją funkcjonować tylko w rzeczywistości, w której są czyimś pracownikiem, dostają jasne zadania do wykonania i jeszcze ktoś stoi nad nimi i sprawdza, czy na pewno te zadania wykonują i czy mają ku temu wszystkie niezbędne narzędzia.
Ale wystarczy, że trafi się bardziej wymagający szef lub projekt, a już taki pracownik nie jest specjalnie wartościowy dla firmy. Co wtedy? Dziecko wychowane na zabawach zorganizowanych nie założy własnej firmy albo nie będzie umiało nią pokierować. Będzie też miało problem w ogóle ze znalezieniem pracy. Wyśle jedno cv, potem będzie miesiącami czekało na odpowiedź a koniec końców uzna, że zostało potraktowane bardzo niesprawiedliwie, bo praca mu się należy i to wszystko wina Tuska.
Dzieci muszą się nudzić. Jest to absolutnie niezbędny stan do tego, żeby wreszcie same zaczęły coś tworzyć i wymyślać.
A to z kolei jest niezbędnym ćwiczeniem wyobraźni i kreatywności, które przydadzą się potem małego człowiekowi w dorosłym życiu. I niestety takie nudzące się dziecko nie będzie wpadało tyko na takie genialne pomysły jak stworzenie czasopisma o psach. Czasem narobi bałaganu w domu, zgubi coś lub zniszczy, wymyśli, że będzie dzwoniło do obcych ludzi i robiło ich w balona albo nawet coś sobie złamie, próbując dokonać jakiejś akrobacji na drzewie. Ale pozwól mu na to. Bo w przeciwnym wypadku wychowasz korpoludka-nieudacznika, który może nigdy nie będzie chodził w gipsie, ale będziesz musiał kiedyś płacić alimenty za jego dzieci.