Raz na jakiś czas lubię sobie pociupać w Minecrafta. Wiem, to mega nerdowskie jest a mój znajomy, gdy się o tym dowiedział, odsunął się na dwa metry i stwierdził „ty jesteś facetem”.
Normalnych ludzi informuję, że Minecraft to taka gra Mojanga, w której wszystko jest kwadratowe. Nawet słońce. Łazisz sobie po takim kanciastym świecie, rozwalasz, budujesz, wydobywasz i przetwarzasz różne surowce. Możesz grać normalnie, sam – albo w multiplayerze z kumplami. Możesz grać w trybie creative (latasz, masz wszystkie klocki pod ręką) albo survival (łazisz, jesteś śmiertelny i musisz walczyć o przeżycie).
Nie jestem wielką fanką budowania ogromnych metropolii w trybie creative, bo to potwornie nudne. Czasem tylko lubię popatrzeć, co zrobili zapaleńcy. Np. tacy jak ci, którzy zbudowali – klocek po klocku – Królewską Przystań z Pieśni Lodu i Ognia. Osobiście najbardziej podoba mi się kombinowanie w granicach specyficznej fizyki świata Minecrafta i budowanie dzwonków do drzwi lub automatycznych upraw melonów. Najpierw jednak buduję sobie domek. No i taki zbudowałam ostatnio:
A to moja postać, która akurat dostała strzałą w łeb od jakiegoś Kostka.
Do Minecrafta przekonał mnie CTSG – Vloger, który miał kiedyś świetny minecraftowy cykl wideo „Kanciasta codzienność„. Obejrzałam kilka odcinków longiem zanim jeszcze kupiłam Minecrafta. Wiem. To dziwne. No cóż… :)
Ale wracając do tematu tytułowego, siedzimy w piątek z Karolem przy barze.
Karol: Ty byś się wzięła za robienie dzieci a nie grasz w Minecrafta…
Seg: Ale nie mam z kim!
Karol: I nie widzisz związku?…