AKA „ja chcę już rodzić!!!”
1. Odpowiedziałam już jakieś 2363 razy na pytanie „kiedy rodzisz?”
…i do dziś nie jestem w stanie zrozumieć, jakie to ma znaczenie dla pytającego. Urodzę to urodzę, na chuj drążyć temat. OK, rozumiem, że mój tata może być ciekaw, bo to jego wnuk pierwszy i dotąd jedyny, ale też nie rozumiem, czemu pyta o to 15 raz. Na kolejną ciążę przygotuję sobie zawczasu koszulkę z wydrukowanym terminem, żeby języka nie strzępić.
2. Jeśli parę miesięcy temu napisałam, że jestem gruba, to nie wiedziałam, co piszę.
Teraz dopiero jestem gruba, spuchnięta, napakowana wodą i jak leżę na lewym boku, to lewy bok ledwo zipie. Jak na prawym, to prawy ledwo zipie. Wstawanie z łóżka odbywa się metodą rozkołysania lub użycia jednej z nóg jako wahadła rozpędowego. Jestem wielorybem i chodzę jak kaczka. Patrzenie w lustro boli. Stopy mam jak u hobbita, dobrze że przynajmniej nieowłosione. Pociesza mnie tylko myśl, że MR przytyła w ciąży 25 kg i bez najmniejszego wysiłku zrzuciła wszystko podczas karmienia. Liczę na konsekwencję genów.
3. Conan ciągle ćwiczy sztuki walki na moich organach wewnętrznych.
Naciska na pęcherz, na żołądek i na przeponę. Oddycham szybko i płytko, dostaję zadyszki po kilku stopniach schodów, kilka razy w nocy budzę się na sikanie, męczy mnie zgaga, której nigdy wcześniej w życiu nie miałam (dzięki, borze, za migdały!). I – tak, wciąż uważam, że posiadanie rosnącego człowieka w brzuchu, który się tam rusza, wcale nie jest „cudownym zjawiskiem i wspaniałym uczuciem wyciskającym z oczu matki łzy szczęścia za każdym kopnięciem tej małej fasolki!” tylko jest mega creepy. Człowiek. W brzuchu.
4. Wspomniałam już o chodzie kaczki, ale nie wynika on tylko z tego, że jestem wielka.
Całe ciało przystosowuje się powoli do porodu, a więc bolą kości miednicy, pachwiny, kręgosłup. Czuję, jakbym się cała przestawiała, jak kostka Rubika, przekręcała, trzeszczała i dopasowywała do dziecka.
5. Cudowna jest opieka, którą teraz wyjątkowo mocno roztacza nade mną Seba.
Zakłada skarpetki i buty (sama mam z tym problemy), podnosi z ziemi różne rzeczy, których ja podnieść nie mogę. Nosi za mnie torebkę, pomaga wychodzić z samochodu, przynosi śniadania do łóżka i już od miesiąca obiecuje, że posprząta podłogę w mieszkaniu. Kochany ;)
6. Na ciążę (wizyty u lekarza, leki, suplementy, USG, badania, dojazdy itp.) wydałam już około 4 i pół tysiąca złotych.
Nie jest tanio robić dzieci poza NFZ, ale też nie wyobrażam sobie czekania w tych kolejkach do wszystkiego i opryskliwości obsługi w państwowych placówkach. A miałam w życiu kilka okazji próbować takiej należącej mi się jak psu miska opieki medycznej, za którą przecież przymusowo płacę. I nie, dziękuję, nigdy więcej.
7. Pomimo różnych niedogodności trzeciego trymestru, i tak wolę go sto razy bardziej od pierwszego.
Pierwszy bowiem wpływał znacząco na moje samopoczucie psychiczne. Wszystko śmierdziało, ciągłe nudności, rozdrażnienie, senność – to sprawiało, że moja głowa nie funkcjonowała prawidłowo. Czułam się jak w permanentnej chorobie (ten, kto powiedział, że ciąża to nie choroba – mylił się!). Teraz po prostu fizycznie mi ciężko, ale psychicznie czuję się świetnie. Choć najlepszy był i tak drugi trymestr, w którym czułam się tak, jakbym w ogóle w ciąży nie była!
8. Cera gładka, włosy tak gęste i zdrowe, że nie muszę używać odżywki a i tak lśnią.
Paznokcie i przed ciążą miałam mocne, więc teraz nie czuję wielkiej różnicy, ale wiele kobiet mówi, że im się te pazury poprawiły bardzo podczas ciąży. Aaaa… jeszcze smaki. Nigdy nic mi tak świetnie nie smakowało, jak teraz. Każdy posiłek jest ucztą dla zmysłów, jakbym kilka dni nie jadła. Zachwycam się smakiem owoców, pieczywa, mięsa lub zwykłego dżemu. Omnomnomn. Wieczna gastrofaza :)
A Wy, jak wspominacie trzeci trymestr?