Niewiele brakowało, a nazwałabym ten wpis „ulubieńcy stycznia”, ale uznałam, że nie wiedzielibyście, o co mi w ogóle chodzi, bo przecież nie każdy ogląda vlogi kosmetyczne. :) Ale do rzeczy. Przypomnę fakty, które są dość brutalne: nie używam zbyt wielu kosmetyków, bom leniwa i zapominalska. A ponadto uważam, że nasza skóra nie potrzebuje wcale kosmetyków w ilości sugerowanej przez producentów tychże. I takie na przykład codzienne stosowanie dwóch kremów na twarz to nie tylko zbytek luksusu, ale wręcz szkoda dla skóry.
O prawdziwości moich przemyśleń przekonamy się za jakieś 20 lat, kiedy zarówno ja (rzadko się czymś smarująca) jak i Didi (smarująca się wszystkim, czym można się smarować) dożyjemy wieku zmarszczkowo-przebarwieniowego. Wtedy porównamy nasze mordy i wydamy werdykt, czy ta chemia to nam szkodzi – czy nas konserwuje. :)
Wracając jednak do tematu dzisiejszej notki, w ciągu ostatniego roku, czyli odkąd mam własną, piękną łazienkę i mogę ją obstawiać dowolnymi kosmetykami, na które wreszcie mam miejsce, dokonałam kilku odkryć, którymi koniecznie chcę się z Wami podzielić, bo nie są szeroko reklamowane.
1. Pasta do zębów Himalaya
Nie wyobrażam sobie już powrotu do normalnej pasty do zębów, odkąd spróbowałam Himalai. Pasta ta wygląda jak …błoto, ma delikatny, ziołowy smak i producent reklamuje ją jako pastę z „naturalnym fluorem”. W odczuciu jest dla mnie delikatniejsza, mniej „żrąca” niż te wszystkie zwykłe pasty, ale wciąż świetnie czyści zęby i zostawia świeży zapach. Jest niestety dość droga, więc poluję zawsze na promocje na stronie producenta (albo raczej dystrybutora w Polsce). A… i Seba woli jej wersję mocno miętową, też jest fajna.
2. Peeling cukrowy Perfecty
Pierwszym kremem Perfecty, w którym się zakochałam, był różany krem na noc. Niestety ciągle zapominałam się nim smarować, więc w końcu zostawiłam go mamie przy przeprowadzce ;) Ten peeling zaś dostałam od Zielaka i już na pewno nikomu go nie będę oddawać. To właśnie idealne rozwiązanie dla leniwców kremowych, bo podczas kąpieli lub prysznica peelingujesz się nim (działa świetnie!), zmywasz się wodą, a po wyjściu z wanny nie musisz już niczym się smarować, bo skóra jest taka nawilżona, jędrna, jakby już była nakremowana. Nie wiem, jak to działa, magia chyba jakaś, polecam!
3. Szampon i odżywka „gardenia Tahitańska” Tołpy
Uwielbiam delikatny, kwiatowy zapach tego szamponu. Jest po prostu przepiękny (albo to ja ostatnio jakoś oszalałam na punkcie zapachów. Pewnie jedno i drugie). W ogóle w szamponach najbardziej cenię to, żeby dobrze myły, pieniły się, nie niszczyły włosów i ładnie pachniały. Nie wierzę w inne magiczne dodatki, olejki, jakieś nowe odkrycia chemiczne. Na Bug, to ma przecież myć włosy i tyle. Nadać im zapach może jeszcze, ale od odżywiania jest odżywka. A, no właśnie, nigdy nie sprawdziły mi się specyfiki „szampon i odżywka w jednym”. Odżywka być musi, bo mi się włosy inaczej nie rozczeszą. I odżywka Tołpy z tej samej serii (nadająca objętość) jest bardzo dobra, a nawet za dobra dla mnie, bo po ostatnim użyciu wyglądałam jak Chewbacca (w ciąży mam bardzo gęste, mocne włosy, więc nie mogę po prostu używać zbyt dobrej odżywki).
4. Peeling do ciała i krem-kokon „czarna róża” Tołpy
No lubię Tołpę, co począć. Lubię filozofię tej marki, lubię oszczędność w marketingu, lubię prostą, klarowną reprezentację graficzną opakowań i to, że stawiają na dobre, sprawdzone składniki a nie co roku „nową, rewolucyjną formułę” mydlącą oczy konsumentom. Regenerujący peeling do ciała pachnie równie obłędnie co poprzedni szampon, ale tym razem czarną różą. Wbrew zaleceniom używam go głównie na twarz i dekolt a nie na ciało. Bo tak.
5. Truskawkowy olejek do kąpieli Farmony
Seba mi go przyniósł któregoś dnia, bo był w przecenie w Rossmanie, a szklana buteleczka ładna (no i pamiętał, że kocham truskawki). I teraz możecie mi mówić, że to sama chemia bla bla bla, ale jak otworzycie korek i powąchacie ten olejek, to przeniesiecie się w czasie do późnej wiosny, wczesnego lata i poczujecie się tak, jakby przed Wami stała micha truskawek. Właściwości olejku w kąpieli są zupełnie zwyczajne. Pianę robi, bardziej to płyn do piany jest niż olejek, ale ten zapach… wynagradza wszystko!