Nie kręci mnie Nowy York, Tokio ani Londyn. W tych dwóch pierwszych nie byłam, więc nie wiem… może gdybym zobaczyła, to by mi się spodobały, ale ani filmy, ani zdjęcia ani opowieści z tych miast nie pokazują mi nic, co by mnie interesowało. Są zbyt bezduszne, nowoczesne, zorganizowane. Ale Paryż… Na dźwięk imienia tego miasta serce bije mi szybciej. Nie tylko dlatego, że byłam tam 10 razy, z czego jedna wizyta trwała pół roku. Nie tylko dlatego, że to były moje czasy studenckie, które z definicji są magiczne, zwłaszcza, jeśli jest się singlem i zwiedza się świat. Paryż ma w sobie po prostu kilka takich cech, które w połączeniu stanowią mieszankę do zakochania i gdybym miała to miasto porównać do mężczyzny, to nie byłby to żaden Ken, laluś i model z okładki, tylko właśnie taki facet z wielkim nosem, blizną na policzku i kręconymi włosami, który dużo się uśmiecha, mówi w siedmiu językach, ma doktorat, ale i tak lubi sobie czasem zapalić blanta i popatrzeć w nurt rzeki, rozprawiając o filozofii i dziurawych kieszeniach. A Londyn przy nim to taki korpoludek z arystokratycznym pochodzeniem i blond zaczesem na brylantynę.
Paryż jest tak pięknym miastem, że rolki w aparacie nie starcza na sfotografowanie wszystkich pięknych budynków, parków, rzeźb i witryn na jednym, krótkim spacerze. I to właściwie niezależnie od tego, którą dzielnicę wybierzesz. Do tego dodajmy francuski szyk i gust, z jakim paryżanie urządzili restauracje, hotele i kawiarenki. Jest w tym ponadczasowa klasa po prostu i absolutna magia, która stanowi tło idealne dla każdej randki, popołudnia z laptopem lub spotkania z przyjaciółmi.
A tyle jest tam miejsc do zwiedzania, że czasu zawsze brak. Luwr, muzeum d’Orsay, centrum Pompidou, cmentarz Pere-Lachaise, bazylika Sacre-Coeur, dzielnica Pigalle, wieża Eiffla, ogrody Tuileries, dzielnica Les Marais, Pola Elizejskie… Tyle ludzi do obserwowania, tylu różnych kultur, stylów i języków. I tyle pięknych uliczek, placyków, promenad, mostów i deptaków. Jak mawia mój ojciec chrzestny, Francja generalnie jest perfekcyjna i dlatego Bóg, gdy ją stworzył, to dla równowagi umieścił tam Francuzów. ;)
W każdym razie kocham ten stary, piękny, chaotyczny Paryż, w którym wszyscy przechodzą i przejeżdżają na czerwonych światłach, nad Sekwaną joggingują dziwni faceci w samych majtkach (tak, w listopadzie teraz to widziałam), a fasada byle budynku wygląda jak przepięknie rzeźbiony zabytek sprzed pięciu wieków. I jest tym pięknie rzeźbionym zabytkiem sprzed pięciu wieków. Tutaj kioski są starsze niż Ameryka.
Dlatego strasznie się ucieszyłam, gdy dostałam zaproszenie do Paryża od Parole de Mamans, czyli francuskiego czasopisma parentingowego, które integruje francuską blogosferę i od pięciu lat organizuje blogerskie targi w Paryżu. A w tym roku postanowili rozszerzyć event o gości z całej Europy. I tak znalazłam się w wąskim gronie wybranych przez nich najlepszych influencerów parentingowych z Polski. Jednak w tym parentingu to nie tylko pieluchy, smoczki, kleiki i rozmowy o kupie się okazuje. Trochę glamurów też rozdają w międzyczasie. :)
Piąty E – Fluent SPOT w Paryżu
(jeśli nie interesują Cię kuluary blogowania i chcesz po prostu zobaczyć zdjęcia z Paryża, to przewiń ten rozdział :))
Krótko o evencie – nie ma w Polsce takich spotkań. Bo w przeciwieństwie do Blog Forum Gdańsk lub Blog Conference w Poznaniu tu nie było w ogóle konferencji. Były targi. Komercyjny charakter spotkania był zresztą dość transparentny od samego początku i organizatorzy nie ukrywali, że zależy im na łączeniu marek z blogerami.
Przylecieliśmy do Paryża w poniedziałek po południu, z lotniska odebrali nas kierowcy, zawieźli do przepięknie usytuowanego hotelu w centrum miasta, gdzie po rozpakowaniu się w pokojach zajęła się nami ekipa fryzjersko make-upowa. Wieczorem pojechaliśmy na kolację i imprezę na barce, która płynęła Sekwaną i dawała okazję do zdjęć w pięknych wieczorowych sukniach na tle rozświetlonej wieży Eiffla. Następnego dnia zaś były targi marek dziecięcych i parentingowych przeplatane warsztatami organizowanymi przez wystawców, a to wszystko zwieńczone kolejną, wieczorną imprezą. W środę po prostu chodziliśmy po Paryżu aż do wieczora, gdy samochody odwiozły nas znów na lotnisko. Był czas na networking, był czas na zwiedzanie, na zdjęcia, na odpoczynek, na jedzenie (a kuchnia francuska jest najlepsza na świecie, mówię Wam!) i na kulturalne spicie się winem, o czym każda zdrowa psychicznie matka marzy, gdy zostawia dziecko na trzy dni z tatusiem. :)
Ale wracając do eventu – dla mnie i dla towarzyszących mi polskich blogerów to była ciekawa sposobność, by poznać trochę mechanizmy rządzące blogosferą we Francji, Anglii, Portugalii i wielu innych krajach europejskich. Z różnych kuluarowych rozmów wywnioskowałam, że we Francji wciąż silną pozycję ma jednak prasa, która jest traktowana z większym zaufaniem niż influencerzy internetowi i często ma dostęp do obszarów, do których blogerów się po prostu nie wpuszcza. Identyfikatory prasowe i akredytacje dostają wyłącznie dziennikarze, który mogą pochwalić się formalnym wykształceniem w tym kierunku. Stąd pewnie wynikają różnice w profesjonalizacji blogosfery francuskiej i polskiej. U nas bloger jest już właściwie traktowany jak normalna „prasa” przy różnych wydarzeniach, premierach i launchach nowych marek lub produktów, blogerzy zatrudniają podwykonawców, zarabiają normalne pieniądze, pozwalające im żyć tylko i wyłącznie z pisania, nie interesują ich też „dary losu”, promki i współprace barterowe, bo cena jednego wpisu sponsorowanego to coś między 5 tys. a 10 tys. zł, w zależności od popularności bloga. Ten próg profesjonalizacji to przeważnie 40 tys. – 70 tys. unikalnych użytkowników miesięcznie i po jego przekroczeniu bloger może już starać się o współprace komercyjne, które wykraczają poza barter. Ten sam moment w wielu innych krajach nie jest jeszcze niczym wielkim i może oznaczać zarobki rzędu 300 euro za wpis, a więc kwot, które raczej nie pozwoliłyby blogerowi myśleć o porzuceniu etatu w korporacji jako głównego źródła utrzymania.
Okazuje się, że mamy w Polsce jedną z najbardziej rozwiniętych i profesjonalnych blogosfer na świecie. Jesteśmy na podium razem z USA i Koreą Południową pod względem zarobków. Fajnie, co?
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że osobą odpowiedzialną za ten wysoki stan polskiej blogosfery i naprawdę dobry poziom zarobków, jest Tomek zwany Jasonem Huntem, który już wiele lat temu, gdy dopiero zaczynaliśmy zarabiać z blogów, tłumaczył influencerom, że nie tylko nie są gorsi od tytułów prasowych lub telewizyjnych, ale wręcz ich przebijają, bo reklama na blogu jest po prostu bardziej „osobista” i wiarygodna niż wykupiona strona lub 1/10 strony w jakimś nadźganym reklamami czasopiśmie. Tomek naprawdę okazał się wizjonerem i nawet tu, do Francji, dotarły plotki, że to król polskiej blogosfery. Serio. Brand24 właśnie pewnie dało mu znać, że ktoś o nim pisze, więc pozdrawiam, całuski i wyczochraj ode mnie jamnika.
If you know what I mean. :>
Ale wracając do mojej refleksji na temat blogosfery, piszę o niej w głównej mierze dlatego, że bardzo mi zależy, aby blogerzy całego Świata nie mieli kompleksów wobec mediów tradycyjnych – a blogerzy polscy nie mieli kompleksów wobec blogerów zachodnich. Bo wcale nie jesteśmy w tyle. Możemy się od nich wiele nauczyć, ale też oni mogą się wiele nauczyć od nas. Między innymi dlatego tak cieszę się z tego międzynarodowego spotkania. Dzięki, Parole de Mamans! Było super <3
Koniec gadania. Czas na ZDJĘCIA!!!
Na evencie były też: Marysia Górecka z Mamy Gadżety, Malwina Bakalarz z Bakusiowo, Marlena Wróblewska z Makóweczki, Magdalena Rogala z Motheratorka, Małgorzata Kowalewska – Kawuza z Lady of the House i Dagmara Hicks z Cała Reszta.
Czas spędzałam głównie z Mary, z którą dzieliłam pokój, oraz z Malwiną, Marleną i Małgosią, czyli trzema blondynkami na M. Ze mną czterema ;) Jeżu, ile my się nagadałyśmy o blogowaniu, o dzieciach, o planach na przyszłość. Ile wina poszło, ile deserów i kilometrów przechodzonych z buta (z obcasa w wielu przypadkach). No cudowny, babski wyjazd nam z tego wyszedł. Paryż jest do takich spotkań stworzony!
Zdjęcia pykała Marlena. U niej też znajdziecie wpis z relacją z wyjazdu i większą liczbą zdjęć. Ja miałam ambitny plan zrobienia vloga z Paryża, ale już rankiem drugiego dnia padła mi bateria, a oczywiście nie wzięłam ładowarki i nie mam drugiej baterii do aparatu, a nie chciałam kupować na miejscu, bo i tak planuję wymianę sprzętu. Więc eh. Miałam już wrócić z pustymi rękami, gdy zbawiła mnie Marlena. :)