Wyobraź sobie: jesteś blondynką. Trzy z czterech twoich przyjaciółek także, tylko jedna jest brunetką. Pewnego dnia robisz imprezę i zapraszasz na nią tylko blondynki. Brunetka, sorry, niech zostanie w domu albo inaczej zorganizuje sobie wieczór. Zrobiłabyś tak? Nie? To dlaczego nie masz nic przeciwko „babskim wieczorom” i „męskim wyjściom”?
Idea tych jednopłciowych wieczorków od dawna wydawała mi się …dziwna, ale akceptowałam ją jako nieszkodliwą tradycję w naszej kulturze. No spoko, skoro kobiety mają wyłącznie przyjaciółki a mężczyźni wyłącznie przyjaciół, to dlaczego nie mieliby czasem się spotykać właśnie w takim gronie?
Dopiero z czasem, z doświadczeniem, dotarło do mnie, że przyjaźń jest bezpłciowa i że zarówno kobieta jak i mężczyzna mogą się przyjaźnić z kim chcą. I to niezależnie od tego, czy są w związkach, w jakich związkach i jaką mają orientację seksualną albo tożsamość płciową.
No i teraz mamy taką hipotetyczną sytuację: jesteś kobietą i masz trzy przyjaciółki i jednego przyjaciela. Robisz „babski wieczór”? Postanawiasz z pełną premedytacją wykluczyć z jakiegoś przyjacielskiego spotkania jednego ze swoich przyjaciół tylko z powodu jego płci? No… nie wiem jak ty, ale dla mnie to jest dość sztampowy przykład dyskryminacji płciowej.
Dokładnie tak samo oczywiście oceniam „męskie wieczory”. Mój narzeczony dostał kiedyś zaproszenie na wyjazd narciarski. Spytał, czy chcę jechać. Powiedziałam, że pewnie. Zapytał więc organizatora, czy możemy przyjechać razem. Nie. Dlaczego? Bo to „męski wyjazd”. Sebastian odmówił. W sumie mu się nie dziwię. Bo ja naprawdę rozumiem, że ktoś chce się spotkać wyłącznie ze swoimi przyjaciółmi (a ja nie jestem jego przyjaciółką, więc mnie nie zaprosi). Rozumiem, że ktoś chce się spotkać tylko z trzema konkretnymi osobami (ja nie jestem jedną z nich, sorry). Ale jeśli ktoś mnie gdzieś nie zaprasza, nie wpuszcza, tylko dlatego, że mam cycki zamiast jąder, to zaczynam się zastanawiać, jaka jest idea tego wyjazdu. Czy główną aktywnością będzie porównywanie swoich genitaliów?
istnieje milion różnych kryteriów, za pomocą których dobieramy sobie ludzi na spotkania towarzyskie:
Wspólne oglądanie meczu? → musisz lubić piłkę nożną.
Clubbing → musisz lubić tańczyć i pić po nocach.
Rozmowy intymne przy winie na werandzie? → musisz być mi bliską, zaufaną osobą.
Planszówki → musisz umieć zrobić ruch szybciej niż ja herbatę.
Naprawdę nie widzę żadnej aktywności towarzyskiej, na którą zaprosiłabym wyłącznie jedną z płci. No ok… Dobra… Gdybym była lesbijką i do tego organizowała seks-party, to wtedy ok.
I, żeby było jasne: ja rozumiem, że jeśli masz wyłącznie przyjaciółki i sama jesteś kobietą, to możesz Wasze spotkania nazywać babskimi. Analogicznie, jeśli jesteś mężczyzną i masz samych przyjaciół – spoko, organizuj sobie „męskie wyjścia”. Ja bym z tymi nazwami nie miała problemu, gdyby były tylko nazwaniem stanu faktycznego. Wiecie… np. już się umówiłaś z przyjaciółmi płci obojga, ale przyszły same kobiety, więc nazywasz to po imieniu, że „babska impreza”. Po prostu jest we mnie głęboki sprzeciw, gdy widzę wokół przejawy dyskryminacji. Na każdym poziomie. Nie tylko prawnym, medialnym, społecznym. Ale też na takim naszym, towarzyskim poziomie. Bo niby dlaczego my mielibyśmy nie świecić przykładem, skoro chcemy, żeby zmienił się Świat?
Nie planuję ślubu. Ale… jeśli to się kiedyś wydarzy w moim życiu i jeśli postanowię zorganizować „wieczór panieński”, to moi przyjaciele będą na niego zaproszeni tak samo jak przyjaciółki. I też będą mogli łapać welon na ślubie. Ba, bardzo możliwe, że będę na tym ślubie w spodniach i w krawacie. BO MOGĘ. Bo jest 2019 rok do cholery jasnej.