Wśród hashtagów na Instagramie zapanowała moda na #aftersex. Mądra i dojrzała część internetu zareagowała jednogłośnie: to żenujące.
„chyba was pogielo”
„jakim trzeba być debilem żeby…”
„to chyba dla tych, którzy raz na rok seks uprawiają”
Niewtajemniczonym wyjaśnię*, że Instagram to taki Facebook z samymi zdjęciami. Opublikowane zdjęcie można opatrzyć dowolnym komentarzem, a jeśli przed jakimś słowem postawi się kratkę (#), to staje się ono hashtagiem i przenosi zainteresowanych daną tematyką do innych zdjęć z tym samym słowem. W skrócie: hashtag to takie klikalne słowo, które zbiera wszystkie zdjęcia nim opatrzone. Używając hashtagów, przypisujemy zdjęcia pewnym kategoriom.
Przez dość długi czas korzystania z Instagramu w ogóle nie używałam hashtagów, ale ostatnio się do nich przekonałam. To po prostu ułatwia nawigację po portalu i odnajdywanie innych autorów oraz zdjęcia. Że nie wspomnę o najbardziej naturalnej reklamie, która zwiększa oglądalość zdjęć. Dzięki tagowi #guadeloupe odnaleźliśmy na Antylach kilku angielskich i francuskich podróżników, którzy w tym samym czasie zwiedzali wyspę, a właściwie oni odnaleźli nas. :)
Hashtagów można oczywiście używać na różne sposoby. Można je wpisywać dla śmiechu lub na poważnie. Można wybierać kilka ważniejszych słów do opatrzenia kratką – lub napieprzać kratką przed każdym słowem w kilkuwersowym ciągu luźnych skojarzeń. Można podążać za modą i powielać istniejące, popularne tagi – lub tworzyć własne.
No i tak właśnie pojawił się tag #aftersex, stworzony przez Hxaley w dość niewinnym zdjęciu. Otagowała je słowami #boyfriend, #bestfriend, #grumpy i #aftersex, co i tak jest dość oszczędnym użyciem tagów, bo czasem ich lista ciągnie się w kilkunastu linijkach. Tagowane są nawet spójniki, każde słowo odmieniane jest w wielu językach, pojawiają się tam nawet takie tagi, które nie mają wiele wspólnego ze zdjęciem, a tylko z autorem i jego zainteresowaniami. Cóż, instagram tego nie moderuje, więc nigdy nie masz gwarancji, czy klikając w #girl, nie wyskoczy Ci kolanko od kaloryfera.
Ale wracając do tagu #aftersex czyli #poseksie: gdy w niego klikniecie, pojawi się kilka tysięcy zdjęć, z których część pokazuje ludzi po seksie, część pokazuje ludzi, którzy chcieliby, żebyś myślał, że są po seksie – ale zdecydowana większość zdjęć pokazuje jakąś zabawną lub krytyczną interpretację hashtaga #aftersex. Są zdjęcia prawych rąk z chusteczkami, grupy przyjaciół, tablic z tekstami komentującymi hashtag, lodów, czekolad, papierosów, rysunków, dmuchanych lalek….
Użytkownicy Instagramu po prostu bawią się tym hashtagiem, tak samo jak bawią się wieloma innymi. Traktują go ironicznie. A nawet jeśli nie traktują go ironicznie i naprawdę pokazują swoje twarze tuż po seksie, to szacun za odwagę! Jeśli ktoś się chce po seksie pokazać światu ze szczęśliwą miną, to WHY NOT? Niech się pokazuje. Niech taguje dowolnie. Dla mnie ten hashtag nie wyróżnia się niczym szczególnym (poza oczywistym potencjałem do żartów) od pozostałych. Przecież tagujemy już naprawdę każde słowo.
Wyluzować pośladki, raz!
I oczywiście zapraszam na mój instagram, gdzie możecie obserwować segrittową aktywność hashtagową. Jeśli się pospieszycie, będziecie pierwszy przed bandą amerykańskich nastolatek, bo moje zdjęcie z Yodą #aftersex zostało dziś opublikowane w Cosmopolitanie. ;)
*Postanowiłam pisać mniej dla znajomych i nie zakładać za każdym razem, że wszyscy znają internety tak samo jak ja. Masa ludzi nawet fejsa nie używa a co dopiero Instagramu. A zjawisko hashtagów i ich hejtowania jest generalnie ciekawe, nie tylko dla social ninja.