Mam taki samochód, że gdyby się uprzeć, być blondynką, wypić butelkę whiskacza i spojrzeć na niego z odległości kilometra – można by go nazwać samochodem terenowym. Mocno teoretycznie też samochód ma napęd na cztery koła, co jednak nigdy mi się nie objawiło (choć może to ja nie umiem tego zauważyć) i co ponoć nie zależy ode mnie, tylko od widzimisie samego samochodu. W związku z tym nie powinnam bać się błota i offroadowych tras. A jednak.
Jechałam z koleżanką na Urysnów. Jechałyśmy z Wawra, więc trasa nie była jakoś specjalnie długa. Ot, wystarczyło przekroczyć Wisłę i szerokimi ulicami dojechać do celu, kierując się znakami drogowymi. Była godzina dziesiąta wieczorem a my miałyśmy dużo wolnego czasu, więc kiedy GPS wskazał nam jakąś nietypową trasę, wjechałyśmy w nią bez zastanowienia.
– Seg, może jednak zawróć…? – pierwsze oznaki zwątpienia w głosie koleżanki pojawiły się, gdy elektroniczne pudełko kazało nam zjechać z drogi asfaltowej w osiedlową szutrówkę.
– Nie no, co ty? Jedziemy!
Szutrówka szybko się skończyła, ale GPS wyraźnie kazał nam jechac dalej wąską, zarośniętą jakimś zielskiem dróżką.
– Może on widzi coś, czego my nie widzimy? – spytałam, przyglądając się ekranikowi, z którego wynikało, że za kilkaset metrów pojawi się przed nami jakaś ulica z nazwą. Ulice z nazwą to juz duże ulice. A przynajmniej względnie duże. Jechałyśmy dalej. Po piętnastu minutach GPS zaczął się czasem zacinać. Jakbyśmy w ogóle nie posuwały się naprzód. No fakt, że jechałyśmy 10 na godzinę, bo dziury, błoto i woda były wszędzie wokół. Na domiar złego, trawa wokół nas (i ta między kołami, szorująca podwozie) była tak wysoka, że przerastała wysokość auta. W sumie nie było też jak zawrócić, bo rozjazdów brak, widoczność na dwa metry, a wokół tylko jakieś zamaskowane rowy i rozlewiska…
Minęło kolejne 15 minut. Między trawami (a może to były jakieś trzciny..?) majaczył w oddali pięknie oświetlony most Siekierkowski. Czyli kierunek dobry. A GPS kazał jechać dalej. To jechałam. Takie na wpół przemarzłe bloto jest dość zdradliwe. Kilka razy koła wpadły tak głęboko w grząskie rowy, że trzeba było rozbujać auto, by w ogóle jechać dalej. Ale co to dla nas! Muzyka grała, było ciepło w środku i można było zapalić peta w dobrym towarzystwie – no i sprawdzić swoje umiejętności prowadzenia auta.
Zrobiło się trochę mniej ciekawie, gdy zdałyśmy sobie sprawę, że most wcale nie jest bliżej, z tyłu w ogole świateł nie było juz widać a na naszej drodze stanął jakiś rów melioracyjny. No to w bok! Wyminiemy go z prawej. Kolejne dziesięć minut jazdy po wysokich zaroślać z prędkością żółwia. Jest! Cywilizacja! Pole!
Niestety pole było wielkie i skladało się z błota. Tylko z błota. Gdy tylko w nie wjechałyśmy, poczułam bolesne uderzenie kamienia o podwozie. Koła zaczęły buksować. Samochód utknął.
– Możemy zadzwonić po pomoc drogową. – zasugerowałam – Powiemy tak: wie pan, jesteśmy na takim polu. Łatwo się pan zorientuje, bo jesteśmy jedynym samochodem w okolicy. Machamy panu! Na pewno pan znajdzie. Widzimy most Siekierkowski jakieś 2 kilometry przed nami. Podjedzie tu pan lawetą? Albo nie. Mam lepszy pomysł. Mam takiego GPS-a. Jeśli pan ma takiego samego, to prosze spytać go o najkrótszą drogę z Wawra na Ursynów. Na pewno pan na nas trafi.
To bardzo nieprzyjemne uczucie, gdy drogie skórzane szpilki zapadają się w całości w błoto. I gdy przemarznięta woda wlewa się do środka. I gdy wypielęgnowanymi dlońmi grzebie się pod samochodem, by wydobyć stamtąd wielki, cięzki głaz. Ale warto było. W końcu udało mi się go wyjąć, zawrócić i znów dojechać do Wawra. Jakieś półtorej godziny nam zajęła ta wycieczka w rejony, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. I to tak blisko centrum!
Ale było fajnie. Mroczne wierzby rosochate, tunel z traw, naprawdę piękny widok na most za rozlewiskami… Nie ma co. Gdybym była z jakimś miłym panem zamiast koleżanki, może by nas ruszyła ta romantyczna atmosfera.
GPS-y potrafią byc bardzo kreatywne.