Kilka pomysłów na animację dużego miasta.

IMG_0325

Mieszkając we Francji, odkryłam, jak cudowny, małomiasteczkowy klimat może panować w wielkiej metropolii. Bo może. Jeśli Paryżowi się udało, to uda się też Warszawie. Mówię o różnych miejskich wydarzeniach i zwyczajach, które sprawiają, że nie mieszkamy obok siebie – ale ze sobą, wspólnie. W dużych miastach jest to dość trudne do osiągnięcia, bo im nas więcej – tym większą mamy tendencję do odgradzania się, zamykania w swoich ciasnych przestrzeniach i nie patrzenia ludziom w oczy, gdy idziemy chodnikiem. Ale można temu zapobiec, animując trochę mieszczuchów i wprowadzając pewne ciekawe tradycje, w których zakochałam się w Paryżu. Głównie zakładają one atrakcje na dworze, w przestrzeni publicznej.

TARGI
Co sobotę obok mojego akademika w Paryżu, na jednej z uliczek, odbywał się targ. Na straganach można było kupić przeróżne produkty spożywcze. Warzywa, owoce, ryby, pieczywo, produkty ekologiczne. Oczywiście przy okazji korzystały na tym okoliczne knajpki i kawiarnie a ludzie – przyzwyczajeni do regularności tego targowiska – poznawali się, pozdrawiali i plotkowali przy okazji zakupów. Uwielbiałyśmy tam przychodzić z wiklinowymi koszami, targować się o cenę avokado, podskubywać winogrona i wsłuchiwać się w żywą, pełną życzliwości atmosferę zakupów. Gdy brakowało kasy, przychodziłyśmy na targ pod koniec jego działania, bo wtedy sprzedawcy drastycznie obniżali ceny produktów, byle by tylko się ich pozbyć. Niedawno na Żoliborzu ruszył „targ śniadaniowy” – inicjatywa bardzo podobna do tego, do czego przywykli Francuzi – na Zoliborzu budzi jakiś dziwny sprzeciw. I to nie wiadomo właściwie czyj i dlaczego. Wszyscy moi znajomi i sąsiedzi są jak najbardziej za inicjatywą targu śniadaniowego, ale ponoć chodzą po dzielnicy ludzie zbierające podpisy przeciw.

BOTELLON
To zwyczaj, ktorego posmakowałam, będąc na wakacjach w Andaluzji. Którejś nocy w Maladze znajomy (mieszkający tam) wyciągnął mnie na miasto, kupiliśmy jakieś wino w supermarkecie i z plastikowymi kubeczkami usiedliśmy na murku z widokiem na miasto. Wokół nas pełno młodych ludzi, wszyscy z butelkami w dłoni, rozmawiający, śmiejący się, słuchający muzyki. Naprawdę fajna atmosfera, umożliwiająca zawieranie nowych znajomości. W Polsce nie do pomyślenia – głównie przez zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych.

WYSTAWIANIE MEBLI
Mój pokój w paryskim akademiku urządziłam kosztem zerowym, zbierając po prostu meble z ulicy. Podczas moich wędrówek po mieście lub zwykłej codziennej trasy na uczelnię, znajdowałam przed domami łóżka, komody, stoliki i krzesła. Po półrocznym pobycie moje mikromieszkanko zmieniło się z pustego, szpitalnego wnętrza w całkiem przytulną przestrzeń z pełnym umeblowaniem. W Polsce nie mamy takich możliwości, bo ludzie po prostu nie wystawiają mebli na ulice. Czasem można coś wyłowić z jakiegoś śmietnika, ale są to zwykle zepsute, stare, zupełnie nienadające się do użycia przedmioty. Jeśli już czegoś się pozbywamy – to raczej przez Allegro a nie po prostu oddając to. Coś takiego jak wyprzedaże garażowe to też nowość. Rok lub dwa lata temu coś takiego zorganizowano na Zoliborzu i wzięliśmy w tym udział. Dostaliśmy numerek do przypięcia na bramie, zaznaczono nas na mapce rozdawanej zainteresowanym. Jeśli ktoś nie miał garażu, miał udostępniony fragment placu na ul. Wojska Polskiego. Fajnie było. Można było kupić za bezcen różne mniej lub bardziej wartościowe rupiecie, antyki, stare telefony, płyty, zabawki dla dzieci i ubrania. Oby więcej takich wyprzedaży!

TANIEC NA ŚWIEŻYM POWIETRZU
Piękny, letni pomysł miłośników mojego ulubionego tanga. W kilku miejscach w Polsce organizowane są milongi pod chmurką, na które każdy może przyjść. Nie jest to co prawda Buenos Aires, gdzie tango uliczne jest naturalnym zjawiskiem (podobnie jak salsa na ulicach Havany), ale i tak jest w tym zwyczaju coś magicznego. Noc, Warszawa i tango. To coś zupełnie innego niż milonga w zamkniętej sali jednej ze szkół. Na dworze otwieramy się na innych ludzi, przypadkowych przechodniów i atmosferę miasta. Nie jest to już wydarzenie „tylko dla wybranych”, ale część miasta, część jego klimatu i to coś, co później wpływa na wspomnienia turystów. Dlatego jestem całym sercem za takimi inicjatywami.