Jeden z moich ulubionych milongowych partnerów spytał niedawno, czemu na blogu nie może znaleźć żadnego tekstu o tangu. „Nie czuję się jeszcze gotowa, by o tym napisać” odpowiedziałam. Ale teraz myślę, że nigdy nie będę się czuła gotowa. Bo tanga nie da się nauczyć – tanga się ciągle, nieprzerwanie uczy. I może nie chodzi o to, żeby wiedzieć o nim wszystko, być instruktorem i mieć za sobą parę lat treningu w Buenos – żeby móc podzielić się z innymi tą niesamowicie uzależniającą pasją. Może w tym tekście, napisanym przez początkującą tancerkę, też da się odnaleźć „to coś”, co w tangu oszałamia.
W życiu liznęłam kilku różnych rodzajów tańca. Miałam swój romans z salsą, merengue, tańcem towarzyskim. Zawsze lubiłam tańczyć, bo był to jeden z nielicznych sportów, które – choć mnie męczyły fizycznie – nigdy tak naprawdę nie wyczerpywały i choćby mi nogi odpadały a oddech ginął, nie potrafiłam zejść z parkietu.
Tango wtedy kojarzyło mi się z wolnym tańcem dla emerytów, czerwoną różą w zębach i dziwnymi wymachami nóg. Myślałam, że nie ma w nim namiętności – tylko jakieś sztuczne, ustalone układy, które na domiar złego się „chodzi” a nie tańczy, bo w końcu tango jest tańcem chodzonym. Nawet nie wiem, co było tym pierwszym impulsem, że pojawiłam się na milondze, ale latem 2011 roku postanowiliśmy z Mścisławem zapisać się na kurs. I wystarczyła ta jedna milonga dla początkujących, by moje stare wyobrażenie o tangu legło w gruzach i obudziła się ciekawość – czym ten taniec jest naprawdę.
Przede wszystkim okazało się, że w tangu nie ma żadnych „ustalonych” kroków i figur. Wszystko jest możliwe, każdy ruch jest spontanicznie prowadzony i w dowolnym momencie można zmienić krok, rytm a nawet poprowadzić kobietę tak, że zrobi coś, co teoretycznie tangowe nie jest, bo akurat partner miał fanaberię, by przesunąć nogę kobiety własną nogą albo zatrzymać ją w dowolnym momencie, obejść, zapalić papierosa i dopiero wrócić. No dobra, trochę przesadziłam z tym zapaleniem papierosa, ale naprawdę wszystko w tangu jest możliwe. Trzeba tylko umieć prowadzić lub umieć dać się poprowadzić.
Chcesz zrozumieć istotę tanga? Postaw przed sobą kobietę, nie dotykaj jej, nie ciągnij, nie pchaj, nic do niej nie mów – i spraw, by ruszała się tak, jak to sobie wymyślisz. Samą swoją postawą, energią, pozycją i własnym ruchem. Potem dodaj kontakt waszych klatek piersiowych, w końcu obejmij ją i tańcz …nią. Jako kobieta: wsłuchaj się w partnera i jego ciało. Reaguj na jego ruch i pozwól mu decydować o tym, w którą stronę i w jakim tempie sama się poruszasz. Nie goń, nie wyprzedzaj jego ruchów, rób tylko to, do czego Cię zaprasza.
No właśnie. W tangu kobieta ma niewiele do powiedzenia i śmieję się czasem, że właśnie to w nim uwielbiam najbardziej, bo w rzeczywistości mężczyźni są zbyt niezdecydowani i trzeba nimi kierować ;) Owszem, są pewne ozdobniki, które kobieta może „włożyć” w swój taniec no i oczywiście ma ona ogromny wpływ na to, jak para wygląda w tańcu. Ale to mężczyzna ma decydujący głos i może wpłynąć nie tylko na kierunek ruchu, tempo i figury, ale też na takie detale jak ustawienie stopy, nogi, bioder i ramion partnerki. My ubieramy to w grację – ale to oni kierują naszymi ruchami.
W teorii dobry tanguero poprowadzi w tańcu każdą kobietę. Oczywiście wiele ułatwia taneczna wrażliwość kobiety, jej zaufanie do prowadzenia i skupienie na mężczyźnie, ale prowadzenie i wszystkie kroki są na tyle naturalne i intuicyjne, że bardzo często łapię się na tym, że z dobrym partnerem wykonuję różne figury, których wcześniej nie uczyłam się nigdy na żadnej lekcji.
Prowadzenie jest właśnie kwintesencją tanga i mam wrażenie, że to od tanga każdy powinien zaczynać swoją przygodę z tańcem. Bo ono uczy mężczyznę, jak prowadzić kobietę – a kobietę, jak być prowadzoną. Często na lekcjach robimy ćwiczenia polegające na wspólnym tańcu bez użycia rąk. Opieramy się delikatnie o siebie klatkami piersiowymi, łapiemy wspólną równowagę, skupiamy się na „centrum” i tak staramy się tańczyć. To zadziwiające, jak wiele partner może osiągnąć, jedynie przekazując swoją energię klatką piersiową – a nie rękami, które odgrywają dużą rolę w wielu innych tańcach.
Zanim zaczęłam tańczyć tango, wrażenie robiły na mnie pokazy w tym stylu:
Potem zrozumiałam, że ten pokaz z tangiem argentyńskim nie ma wiele wspólnego – a przynajmniej nie z tym, które chciałabym tańczyć i w którym tak się zakochałam. Do dziś moim ulubionym filmikiem tangowym pozostaje niezwykły taniec do kawałka Astora Piazzoli „Oblivion”, który widzicie poniżej. Zanim jednak zaczniecie go oglądać, wiedzcie, że to nie taniec wyuczony, ale poprowadzony. I że do każdego ruchu Claudii Miazzo prowadzi Jean Paul Padovani. Jakość filmu nie jest zbyt dobra, ale i tak warto go zobaczyć.
Mój kolega twierdził, że nie tańczy, bo mężczyźni w tańcu wyglądają pipowato. Wyginają się, są niemęscy, kręcą tyłkiem i w ogóle to nie dla niego. Ale po obejrzeniu tego filmu przyznał mi rację, że tango to taniec wyjątkowy i że tu facet może tańczyć przy zachowaniu klasycznej, męskiej elegancji. Racja. Na zajęciach tanga spotkać można bardzo różnych ludzi, w różnym wieku i o różnych sylwetkach. Nie trzeba być młodym i gibkim, żeby tańczyć tango.
Nie będę rozwodzić się nad historią tanga i jego kontekstem, bo w sieci znajdziecie mnóstwo innych, ciekawych tekstów na ten temat, pisanych przez ludzi, którzy z tym tańcem związali swoje życie. Chciałabym jeszcze tylko wspomnieć o jednym, bardzo pięknym zwyczaju tangowym: cabeceo. To metoda zapraszania do tańca. Na milongach tradycyjnie nie podchodzi się do partnerki i nie wyciąga ręki w zaproszeniu do tańca – ale po prostu patrzy się na nią. Jeśli kobieta spojrzy na Ciebie i skinie głową – oznacza to, że możesz do niej podejść i zaprowadzić ją na parkiet. To naprawdę czarujący zwyczaj, który pozwala uniknąć wielu rozczarowań i presji psychicznej.
Choćbym nie wiem jak smutny miała humor, jak bardzo byłabym zmęczona i jak bardzo chciałabym zostać w domu – jeśli przychodzi poniedziałek i czas mojej cotygodniowej lekcji tango, zawsze idę, bo wiem, że wraz z przekroczeniem progu szkoły wejdę w cudowny, trochę nierealny świat, który daje mi energię i wyczarowuje uśmiech na mojej twarzy. Uwielbiam ten świat, atmosferę tangowego parkietu, muzykę, emocje i skupienie, w jakim się tańczy. To miejsce i czas, w którym nie nie muszę pić, by się upić – bo odurzający jest sam taniec z mężczyzną, który wie, co chce osiągnąć i którego taneczne zachcianki pragnę spełniać.