Wstaliśmy o 6 rano, tuż po słońcu. A potem było jak w dobrym RPG, którego akcja dzieje się na karaibach. Poszliśmy w poszukiwaniu plaży, która okazała się być o jakieś 2 kilometry dalej, niż się spodziewaliśmy. Przy drodze mnóstwo pięknych, rozwalających się domków obrośniętych palmami, kozy, krowy, pickupy, kokosy i banany rosnące w zasięgu ręki. Przy plaży kreolska restauracyjka, w której zjedliśmy kreolskie śniadanie (kakao, banan, bagietka, masło i jakiś dżem z owoców tropikalnych, który rozwala system i który muszę zaimportować do Polski!) a kreolski właściciel swoją piękną kreolszczyzną odpowiedział na moje francuskie pytanie, które samo cisnęło się na usta: Gdzie tu można tanio wynająć samochód?
Dowiedziałam się, że u gościa imieniem Baf. Ale nie wiadomo dokładnie, gdzie on mieszka. Może właściciele naszego pokoju będą wiedzieli.
Zostaliśmy podwiezieni do domu (byliśmy jedynymi klientami no i się pan nad nami zlitował), a następnie do bankomatu, by wypłacić kasę, którą moglibyśmy zapłacić za pokój. Z takim pretekstem łatwiej usiąść, pogadać i dowiedzieć się, gdzie można znaleźć Bafa. No i faktycznie. Nasz landlord zarzucił na siebie koszulę i zawiózł nas do Bafa, u którego jakimś cudem było ostatnie auto do wynajęcia. Tymże autem zwiedziliśmy dziś kawał wschodniej części wyspy. No.. może kawał to dużo powiedziane. Kawałek. Skrawek. Jutro ciąg dalszy kreolskiej podróży.
PS. Nasza gospodyni nigdy nie słyszała o wódce. Nie że konkretnej, nie że z Polski. O wódce, ogólnie – jako o alkoholu. Napoiła nas za to pysznym rumem.
PS2. Jeśli chcecie być na bieżąco z tymi obłędnymi widokami, śledźcie mnie na fejsbukowym profilu oraz na instagramie. Tam pojawiają się też filmy!