Mam takie miejsce na Kaszubach… Jaja spod wolnobiegających kur, mleko od pasącej się obok krowy i widok z okna taki, że zęby się szczerzą w uśmiechu od rana do wieczora. W gospodarstwie prym wiedzie babcia Ania, która nawet przyjezdnym każe się w ten sposób nazywać. Kaszubka z krwi i kości, ale na potrzeby gości mówi oczywiście po polsku. I codziennie rano babcia Ania daje nam na śniadanie świeże, prawdziwe masło.
Ostatniego dnia zamówiliśmy tego masła więcej, żeby zawieźć do domu, dla Matki Rodzicielki.
SEG: Babciu Aniu, no fenomenalne to masło. Mogłabym jeść samo, z chlebem, i rozpływać się nad finezją takiego dania.
BABCIA ANIA: No to się cieszę, że ktoś je docenia. Ja też tylko takie masło jem. Ale młodzi [tu mowa o jej wnukach w wieku szkolnym] nie lubią.
SEG: Serio? Masła nie lubią w ogóle?
BABCIA ANIA: No oni mówią, że to nie masło. Oni to Delmę jedzą. Bo dla nich lepsza.
Ja na Kaszubach jestem co roku u tego samego gospodarza od 13 lat i zawsze ale to zawsze kupuję mleko prosto od krowy (i czasem kozie) :)
normalnie dzikie białko :)
O matko?! Delma lepsza od prawdziwego masła?! O_o to świadczy o poziomie zaspakajania się substytutami prawdziwych produktów..
Jak to Delma lepsza od masła? O.o Nie, przerosło mnie to…
Nie dziwię się tym młodym ludziom. Jak już się ktoś wychował na danym produkcie, to nie ma odwrotu. Z resztą, sam smak to rzecz względna. Dlaczego niby akurat wiejskie masło miałoby być lepsze w smaku od Delmy albo na odwrót? Że zdrowsze, to inna sprawa. Normalne, że najczęściej najbardziej lubimy smak, do którego nawykliśmy w dzieciństwie. Nic w tym zdrożnego. Ja sam niedawno ze zdziwieniem odkryłem, że nie jestem w stanie przełknąć jaja od rolnika. Zaznaczam, że prosto od rolnika, bo te najdroższe jaja ze sklepu „z wolnego wybiegu” już nie mają dla mnie tego paskudnego posmaku i spokojnie mogę je zajadać. To też mogłoby znaczyć, że te jaja niby „z wolnego wybiegu” to tak do końca nie są takimi prawdziwie wiejskimi jajami.
Pomimo, że wychowałam się w mieście, to jednak jeździłam, jako dziecko, do dziadków na wieś, więc jadałam i jaja takie wiejskie, i mleko piłam od krowy, itd. Później jednak wprowadzono mleka uht i już inne niż takie kartonowe mi nie smakują. Tak samo, jak nie smakują mi wyroby wiejskie z np. świeżo ubitego świniaka. Np. nie zjem kiełbasy innej, niż podwawelska, czy śląska, bo inne mnie odrzucają. Ale świeżutkie masło – delicja.
Masło to jeszcze mały pikuś :)
Nie wyobrażam sobie wypicia mleka prosto od krowy… Takie z kartonu wypiję i lubię ale wmawiam sobie, że to tylko taki bardziej biały sok :).
niektórzy wcale masła i jego substytutów nie jedzą i żyją, dla mnie między nimi nie ma porównania, tak jak między mlekiem prosto od Mućki a kartonowym białym płynem z napisem mleko
Seg, „te” masło? nie „to”? ja wiem, ze i ML tak mówi, ale tam u niej na końcu świata to założyłam, ze jakaś naleciałość regionalna, ale u takiej purystki językowej…? :)
o wykład proszę, albo link do wykładu, jeśli przeoczyłam
bena,
gdzie napisałam „te masło”, bo nie widzę?
I dlaczego nazywasz mnie purystką językową?! :)
Tak z ciekawości: w jakim dialekcie polskiego pisze się w rodzaju nijakim „te” zamiast „to”? Jakoś tak ostatnio często widuję tę formę i zastanawiam się, skąd się wzięła.
nie wiem. To w sumie dość częsty błąd, ale nie znam jego pochodzenia.
bena,
już widzę. „same”. Nawet nie wiem, czemu tak mi się napisało.
Seg., przecież nie miałam nic złego na myśli :)
chodziło mi po prostu o dbałość o czystość języka w Twoim wykonaniu, przeczytałam pierwszą definicję, którą mi wypluło Google i doszłam do wniosku, że to ja jestem purystką, bo się czepiam, poprawiam, nawet potrafię w towarzystwie, ale buractwa językowego nie zniesę, uszy puchną, ręce i cycki opadają, to silniejsze ode mnie.
Jeśli „te” masło, czy „same” masło to tylko literówka, to dobrze, bo już zgłupiałam, że wiem jeszcze mniej niż myślałam ;)