Rodzinny makowiec.

Jak tydzień temu Matka Rodzicielka spytała „Robisz w tym roku makowca” a ja bez wahania, zajęta akurat czymś innym, odpowiedziałam „tak”, MR zrobiła dziwną minę. Nie mogłam tego widzieć, bo byłam wpatrzona w ekran lapsa, ale dziś już wiem na pewno, że ją zrobiła. 

Dziś robię tego makowca. Oczywiście wg przepisu, z którego korzystała babcia a wcześniej – prababcia. Z tej książki:

Zrobiłam rozczyn drożdżowy, który miał mieć konsystencję śmietany, a wyglądał jak gotowe ciasto, więc dolałam więcej mleka. Wyrosło nawet nieźle. Potem mak, oczywiście gotowy z puszki bo no-ja-was-proszę-kaman… A potem było wyrabianie ciasta gołymi rękami. Przestawiłam sobie jeden palec, spociłam się jak na siłce i opanowałam już prawy prosty. Po jakimś czasie ciasto wreszcie zaczęło odchodzić od ścianek i MR zaczęła dolewać mi sklarowane masło.

– Ojapierdolę. – z wrodzoną gracją skomentowałam swoje wysiłki.
– No rok temu, jak zrobiłaś makowca, to powiedziałaś, że już nigdy w życiu nie będziesz robić. – odparła MR z trollującym uśmiechem.
– Zapomniałam! Na Bug! Dlaczegoś mi nie przypomniała! Przecież człowieka pamięć może zawieść… Zobaczysz, ja Ci się kiedyś odwdzięczę…
– No wiesz.. – zaczęła znów MR – Jak urodziłam twoją siostrę, to też sobie powiedziałam, że nigdy w życiu.

Wytrąciła mi broń z ręki no.

Teraz mak wymieszany z bakaliami i ubitym białkiem już gotowy, formy przygotowane, a ciasto stoi do wyrośnięcia, ale mu słabo idzie…

      

UPDATE

Jak widać – jeden mi wykipiał :/ Dochodzą właśnie w piekarniku, zabójczo pachną. Zobaczymy, jak będą smakować, ale to chyba dopiero jutro…

UPDATE

Dobry jest! Ciasto wilgotne, maku dużo, miejscami trochę zakalcu, czyli dokładnie tak, jak lubię. :) Ładny?