Włochy mają w sobie coś takiego, że nawet jadąc tam po raz pierwszy, czułam się jak powracająca córka marnotrawna. Sycylia też – albo „zwłaszcza” Sycylia. Jestem oto drugi raz na Sycylii i znowu czuję się jak w domu, choć przecież nie znam języka, nie znam ludzi a temperatura powietrza nie jest zbyt gościnna. Może to jakiś sycylijski urok. Może to Mejbelin.
Pierwszym przystankiem jest Marsala, do której jedziemy z Don Pedro wynajętym na lotnisku samochodem. Tam w pensjonacie Villa Mozia przyjmuje nas Peppe, przyjaciel mojego przyjaciela Włocha.Następnego dnia robimy sobie przystanek na kąpiel w Trapani. Przy tych temperaturach trudno sobie odmówić tej przyjemności, a woda jest taka ciepła i przyjemna…Jeszcze nie kupiłam kapelusza, więc ramiona przed słońcem chronię bluzką. I kremem z filtrem 50. Mniejszy nie ma sensu.
:O
Następnym przystankiem jest Erice – malownicze, średniowieczne miasteczko z przepięknym widokiem na wybrzeże i Trapani. Mieszkamy w hotelu Elimo, do którego trzeba dojść wąskim, wybrukowanym deptakiem. W drzwiach wita nas śpiący kot recepcjonistki.Elimo ma kuszący taras z widokiem na stare dachy. Niestety za dnia taras jest skąpany w palącym słońcu, więc trudno na nim wysiedzieć. Wybieram schowany w cieniu ogródek wewnątrz budynku.
Restauracja Elimo szczyci się wspaniałym widokiem. Miło się tam je śniadania :)
Kiedyś sobie kupię ten domek. Dla tego tarasu. Jest mocno niedopieszczony.
Taka tam suszarka na ubrania.
Jest sobota, więc w Erice ślub. Wieczorem państwo młodzi odjeżdżają Maserati. Albo pan młody wynajął to auto – albo właśnie dostał je od teścia, bo rusza jak pipa, przygazowując, hamując, znow dociskając. Zabawny to widok :)To też sobie kupię.
Następny przystanek: Castelluzzo, z którego pojedziemy do rezerwatu Zingaro i do San Vito lo Capo. Ale to w kolejnym wpisie. :)