Włochy mają w sobie coś takiego, że nawet jadąc tam po raz pierwszy, czułam się jak powracająca córka marnotrawna. Sycylia też – albo „zwłaszcza” Sycylia. Jestem oto drugi raz na Sycylii i znowu czuję się jak w domu, choć przecież nie znam języka, nie znam ludzi a temperatura powietrza nie jest zbyt gościnna. Może to jakiś sycylijski urok. Może to Mejbelin.
Następny przystanek: Castelluzzo, z którego pojedziemy do rezerwatu Zingaro i do San Vito lo Capo. Ale to w kolejnym wpisie. :)