Molestowanie polega na seksualnych awansach, propozycjach i uwagach wobec osoby, która sobie tego nie życzy. Po prostu nie wyraża zgody. Ale nie każde zachowanie seksualne, nie każda propozycja, dotyk i uwaga jest molestowaniem. Różnica polega właśnie na przyzwoleniu obu stron, bo w definicji molestowania seksualnego jest naruszenie czyjejś godności. Jeśli seksualne uwagi, kontakt fizyczny i propozycje są przez kogoś odbierane jako komplement, nie przeszkadzają w żadnym stopniu lub wręcz są mile widziane – to godności nie naruszają.
Tu oczywiście znajduje się wiele pułapek, na które strona „molestująca” musi uważać, bo niektórym najwyraźniej trudno wyczuć granicę między przyzwoleniem na pewne zachowanie – a lękiem związanym z odmową i sprzeciwem. Są takie osoby, które po prostu wstydzą się lub boją (w obawie np. o utratę pracy lub przywilejów) zwrócić uwagę na pewne zachowania seksualne. I dlatego, drodzy „molestujący”, jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości, lepiej w ogóle powstrzymać się od wszelkich seksualnych lub płciowych uwag, żartów i propozycji w relacjach zawodowych.
Definicja pozostaje jednak nienaruszona. O molestowaniu seksualnym mówimy wtedy, gdy druga strona sobie tego nie życzy. Jeśli czyjeś seksualne awanse sprawiają komuś przyjemność, stanowią komplement i nie powodują żadnych psychicznych urazów, traumy, lęku, wrażenia bycia zmuszanym lub szantażowanym – to nie mamy do czynienia z molestowaniem, tylko ze zwyczajną próbą uwiedzenia lub flirtem. A to już jest zachowanie, do którego mamy prawo. I będę tego prawa bronić jak lwica, bo stanowi ono nie tylko podstawę prawa naturalnego każdego zwierzęcia chodzącego po tej planecie – ale też jedną z największych frajd w życiu.
Żeby nie zostać źle zrozumianą, jeszcze raz podkreślę (ale to już będzie ostatni raz, obiecuję): nasze prawo do uwodzenia i flirtowania kończy się w momencie, gdy narusza czyjąś wolność i godność, a więc kiedy dostajemy sygnał, że ktoś sobie tego nie życzy. To może być jasne „nie życzę sobie” lub „proszę przestać” – ale też może to być fizyczne odsunięcie się, chłód w zachowaniu lub konsekwentne ignorowanie pewnych uwag i wracanie do tematu związanego z pracą. W takim przypadku flirt lub uwodzenie należy przerwać i już nigdy do tych prób nie wracać. Jasne? No to super.
A teraz pozwólcie, że przedstawię Wam sprawę Maryli, czyli burzę, jaką wywołały jej słowa z tego wywiadu (o molestowaniu od minuty 3:34).
W skrócie: na pytanie dziennikarki, czy artystka doświadczyła w swojej karierze molestowania seksualnego, Maryla odpowiada, że owszem, zdarzały się takie sytuacje. Były niemoralne propozycje lub trzymanie za kolano, ale żadnej z tych sytuacji nie wspomina ona źle. Jako młoda artystka miała wiele kompleksów i męska atencja była dla niej komplementem. Schlebiało jej, że się komuś podoba na tyle, by stać się obiektem uwodzenia, więc męskie próby „wykorzystania jej” odbierała raczej pozytywnie. W sumie tyle powiedziała.
Otóż zdaniem niektórych moich koleżanek po fachu słowa Maryli są oburzające. Przeczytałam między innymi, że Maryla próbuje umniejszyć skalę zjawiska, oskarżając osoby molestowane o jakieś robienie z igły wideł, o histeryzowanie. Albo że Maryla twierdzi, że molestowanie seksualne jest w istocie komplementem i że powinno być odbierane pozytywnie. Że „jak można się podobać, jeśli nikt nie maca”.
Są to dla mnie oskarżenia nie tylko nieprawdziwe, przekręcające słowa Maryli – ale też krzywdzące, bo piętnujące pewne emocje, do których szczerze się ona w wywiadzie przyznała. A pamiętajmy, że są to emocje młodej dziewczyny, która ma prawo – podobnie jak wiele innych dziewczyn – odbierać próby uwodzenia jako komplement. Możemy się spierać, czy to zdrowe czy nie, naturalne czy nie. I możemy próbować wychować nasze córki tak, żeby nie szukały potwierdzenia swojej wartości w oczach mężczyzn. Ale nie możemy szydzić z tych młodych kobiet, które nie mają luksusu naturalnej pewności siebie i poczucia własnej wartości.
Poza tym nie lubię, gdy w moje usta wsadza się słowa, których nie wypowiedziałam, więc stanę też w obronie Maryli, która padła ofiarą podobnej manipulacji. Otóż przesłuchałam dokładnie jej wypowiedź i nie ma tam ani jednego zdania mówiącego o tym, jak powinny lub nie powinny czuć się ofiary molestowania – ani o tym, jak je powinny odbierać. Maryla nawet nie zająknęła się, że ktoś w tej sprawie „histeryzuje” lub przesadza. Maryla opowiedziała jedynie o sobie i o własnym doświadczeniu oraz o tym, jakie uczucia to w niej wywołało.
Jeśli już miałabym się czegoś czepiać (a i tak uznaję to za małostkowość), to tylko definicji słowa „molestowanie”, jakiej użyła Maryla. Bo w jej przypadku po prostu nie doszło do molestowania seksualnego, a do zwyczajnych prób uwiedzenia artystki. Jej godność nie została w żaden sposób naruszona, nie sprawiło jej to przykrości, nie groziło też jej nic, jeśli by się sprzeciwiła. No dla mnie to jest oczywiste uwodzenie, na które mogła wyrazić zgodę – co też zrobiła.
Skąd to oburzenie po słowach Maryli? Nie wiem. Nie potrafię sobie wyobrazić, jakich słów oczekiwałyby po artystce osoby, które ją teraz krytykują. Czy miała skłamać i powiedzieć, że wydarzenie, którego źle nie wspomina – było dla niej traumą? Czy w imię osób, które zostały skrzywdzone poprzez molestowanie – sama ma się przyznać do bycia ofiarą molestowania, choć nią nie była? No właśnie: mam wrażenie, że niektórzy próbują na siłę zrobić z niej ofiarę, choć ona wcale się ofiarą nie czuje.
To niebezpieczna droga, bo prowadzi do świata, w którym jakiś Wielki Brat będzie nam mówił, jak się mamy czuć i jakie emocje wolno nam mieć. W tym świecie nie będziemy mogli sami decydować o tym, czego chcemy. Nie idźmy w tamtą stronę.