Spójrzcie na wykres poniżej. Przedstawia on krzywą Gaussa wyników maturalnych. Widać wyraźnie, że – zgodnie z przewidywaniami – najwięcej maturzystów zdobywało około 40 – 45 punktów, a bardzo niewielu plasowało się na krańcach punktacji. Spójrzcie też na to wyraźne tąpnięcie w pierwszej trzeciej wyników i zadajcie sobie pytanie: ile trzeba było zdobyć punktów, żeby zdać maturę? Tak, zgadliście. 21.
Internet też zgadł i masa internautów co roku podnosi larum z tego powodu. Bo jak to jest możliwe, że wyniki się tak rozkładają. To ściema jakaś. Nauczyciele ewidentnie fałszują wyniki, zawyżają punktację tym na granicy zdawalności i zupełnie niesprawiedliwie przepuszczają co roku uczniów, którzy w normalnych okolicznościach nie powinni zdać matury. Skandal! Co oni sobie w ogóle wyobrażają? Że to nie wyjdzie? Że krzywą Gaussa oszukają?!
Uwaga, zdradzę wam teraz pewien sekret.
Nauczyciele nie robią tego w tajemnicy. Robią to, bo nie są bezdusznymi komputerami, które by bezdyskusyjnie i obiektywnie oceniały wyniki testów. Z bezdusznym komputerem nie byłoby dyskusji i potem rodzice oblanych jednym punktem uczniów nie przychodziliby z pretensjami do komisji egzaminacyjnej. Ale nie chodzi tylko o święty spokój po ogłoszeniu wyników. Chodzi też o to, żeby nie utrudniać życia słabym uczniom, którzy jednak nie są tak zupełnie beznadziejni i dostaliby po prostu o jeden lub dwa punkty za mało, żeby zdać maturę. Jeśli więc ze sprawdzonej pracy wynika, że maturzyście brakuje jednego punktu do zdania egzaminu i pójścia dalej w świat – egzaminator ponownie sprawdza pracę i stara się znaleźć w niej jeszcze jakieś plusy, żeby dać uczniowi jeszcze jakiś punkt. Bo naprawdę nie jest to przyjemne uczucie – nie zdać matury jednym punktem. Człowiekowi jakoś łatwiej się pogodzić z porażką, jeśli nie zdał pięcioma punktami niż tym jednym.
Szachrajstwo? Oszustwo? Ja to bym raczej nazwała dobrym sercem i pięknym odruchem jednego człowieka wobec drugiego. I widząc takie wykresy wzruszam się, że jednak nie jest tak źle z tym naszym gronem pedagogicznym. Że to jednak dobrzy ludzie są.
Duch i litera prawa
Znacie takie pojęcie jak „duch i litera prawa”? Chodzi o to, że w tej naszej ogromnej, całkiem w sumie nieźle działającej cywilizacji, w której coraz więcej aspektów jest kontrolowanych prawem, regulaminami i wytycznymi (litera prawa)- do dziś istnieje coś takiego jak zdrowy rozsądek i aspekt ludzki (duch prawa). I jest to brane pod uwagę nawet przez sędziów, którzy w teorii powinni ściśle trzymać się przepisów. Dam wam przykład z kodeksu ruchu drogowego.
Wedle przepisów zabronione jest przejechanie pasów przejścia dla pieszych na czerwonym świetle, ale jeśli kierowca stoi na prawym pasie przed takim przejściem i blokuje tym samym kierowcy za sobą możliwość skrętu w prawo – a jednocześnie nikt akurat przez to przejście dla pieszych nie przechodzi – to zdarza się, że taki kierowca przejedzie pasy, zjedzie na lewy pas i znów się zatrzyma, tylko po to, by stojący za nim kierowca mógł skręcić w prawo na zielonej strzałce. Jest to ruch niezgodny z literą prawa, bo teoretycznie nie wolno tego zrobić – ale sędzia może zrezygnować z nałożenia na takiego kierowcę kary, bo jego zachowanie było zgodne z duchem prawa: nie przejechał on przez skrzyżowanie, nie spowodował niebezpieczeństwa na drodze i tak naprawdę tylko ułatwił życie innemu kierowcy, niczego samemu nie zyskując.
W duchu prawa ważniejsza od przepisów jest intencja, z jaką zostały one ustanowione. Jeśli więc jakieś zachowanie jest niezgodne z prawem – ale zgodne z intencją tego prawa (czyli na przykład z zachowaniem bezpieczeństwa), to naprawdę trzeba być dupkiem, żeby się człowieka w takiej sytuacji czepiać.
Z maturą działa podobna zasada. Przepisy i wytyczne dla egzaminatorów mówią wyraźnie o metodzie przydzielania punktów, ale intencją matury nie jest jak najdokładniejsza ocena wyników testów i przyznanie każdemu uczniowi określonej liczby punktów – tylko w miarę obiektywna ocena, czy dany licealista pojął podstawy programowe szkoły średniej i czy może próbować swoich sił na studiach lub w pracy zawodowej. Egzaminatorzy często więc uznają, że uczeń, który zdobył 20 punktów w pierwszym sprawdzaniu zasługuje na to, żeby poddać jego pracę ponownej, nieco bardziej łagodnej interpretacji. Bo czemu nie. Bo kompletnym tłukiem nie jest. Bo coś tam napisał, bo prawie wszystko z podstaw pojął i zapamiętał.
Aspekt ludzki
Jestem pierwszą osobą, która podpisze się pod petycją, żeby zburzyć istniejący dotąd system edukacji i stworzyć coś zupełnie nowego, opartego na sprawdzonych wzorcach z krajów, których edukacja kwitnie i przynosi realne efekty (czyli uczy zawodu, życia w społeczeństwie, przygotowuje do kariery naukowej i generalnie kształtuje jednostki, które wiedzą, jak zarobić na życie, zadbać o rodzinę, pomagać światu i jeszcze do tego być szczęśliwym).
Jestem też za tym, żeby nie było czegoś takiego jak „zdanie matury”, czyli żeby nie było żadnego progu zdawalności – a jedynie wynik punktowy matury, załóżmy, od 1 do 100 punktów. I niech sobie potem uczelnie same decydują, od jakiego progu same przyjmują kandydatów – albo, co jeszcze więcej by miało sensu – że przyjmują po prostu najlepszych kandydatów ze wszystkich, którzy się zgłosili. Od góry. Po prostu. Wtedy w ogóle by nie było żadnego tąpnięcia w wykresie wyników tego egzaminu. Byłby śliczny, symetryczny i gładki jak profil wulkanu.
Ale tak nie jest.
Egzaminator wie, jaka liczba punktów decyduje o być albo nie być maturzysty w jego przyszłej karierze edukacyjnej – więc stara sie nie udupić ucznia, któremu brakuje jednego punktu. Pani Halinka w urzędzie wie, że jeśli obywatel spóźnił się z jakąś płatnością po raz pierwszy i nie ze złej woli, to można czasem przymknąć oko na takie spóźnienie i pozwolić mu bez żadnych konsekwencji zapłacić kilka dni później. Policjant z drogówki wie, że jeśli ktoś przekroczył limit prędkości o niewielką wartość i na przykład spieszy się z dzieckiem do szpitala, to można go odesłać z upomnieniem.
I bardzo dobrze, że tak jest. To jest właśnie ten aspekt ludzki naszego usystematyzowanego prawa i naszych bezdusznych przepisów, których wykonawcami są ludzie – a nie komputery. Cieszę się, że tak jest. Cieszę się, że Grzesiek 20 punktów został Grześkiem 21 punktów i nie będzie musiał przez kolejny rok zakuwać do matury. Wiecie, kto się nie cieszy? Nie cieszy się Michał 22 punkty, który bardzo by chciał się odróżnić od tych tłumoków poniżej 21 punktów i móc sobie wmówić, że jest od kogoś lepszy. Nie cieszą się ci, którzy sami przez całą szkołę zżynali, oszukiwali i byli przepuszczani z klasy do klasy tylko dzięki życzliwości nauczycieli. Bo to ich najbardziej boli, że komuś innemu się też udało.