Siedzę na tarasie u mamy na żoliborzu i przysłuchuję się rozmowie sąsiadek.
– Ach, wiesz, Alusia, nie wiem, co to ostatnio się dzieje, ale te wrony tak kraczą strasznie ostatnio.
– A wiesz, że racja. One gdzieś tu gniazdo muszą mieć. Kraczą i kraczą, kra kra kra.
– I żeby to jeszcze ładne, przyjemne dla ucha było. Ale to nie słowiki, nie trele, tylko właśnie. No takie kra kra, twarde, głośne.
– No niestety. Ale dobrze, że komarów nie ma. Tylko niestety te meszki wstrętne. Trzeba się smarować wanilią.
– O, tak. To działa! I jak ładnie pachnie. Jak ciasteczko. Tylko na muchy nie działa.
…A tymczasem dwadzieścia metrów dalej, gdzieś w wysokim modrzewiu z widokiem na park rozmawiają sobie dwie wrony.
– Słuchaj, Krysia, nie wiem, co to ostatnio się zrobiło, chyba ta pogoda, bo strasznie ludzie wylegli z gniazd. Siedzą na tarasach, dziecko mi tu śpi, a oni ciągle „bla bla bla” i „bla bla” i tak w kółko.
– A wiesz, masz rację. Ja zauważyłam, że to przy pewnej temperaturze oni tak wychodzą. I gadają, gadają, głośno, bez sensu, że tez im się to nie nudzi.
– No… I żeby to jeszcze ładne było. Jak pies na przykład. Albo kot. Ale nie. Tylko „bla bla bla”.
– No, dobrze, że chociaż much dużo, to jest co do dzioba włożyć.
Zejdźmy kilka metrów w dół. Dwie komarzyce siedzą przy kompoście i plotkują.
– Stara, jaka kurna konkurencja ostatnio. Kiedyś to było łatwo. Leciałaś do człowieka, piłaś, wracałaś normalnie do domu najedzona. A dziś te cholerne meszki przyleciały i pchają się jak na swoje. Skąd one się w ogóle wzięły? Uchodźce jakieś. Pracę komarom zabierają.
– Ty się nie martw, toż to nawet lepiej, w tym tłoku łatwiej umknąć jerzykom. Gubią się idioci w tej chmarze. Głównie meszki łapią, bo grube i nieruchawe.
– Ej, kurwa! – wcina się przelatująca obok meszka – co masz pani do meszek! Sama się sobie przyjrzyj, chuda szczapo! Normalnie pracujemy, jak pełnoprawni obywatele tego kraju. I jeszcze w ciężkich warunkach, bo się te ludzie smarują jakimś paskudzctwem, co śmierdzi niemiłosiernie. Jak ciasteczko. Fu.