Wiem, wiem, nie piszę, nie dzwonię… Ale mam świetną wymówkę! Otóż 21 maja wyjechałam z Londynu. Wzięłyśmy z Teklą parę kostiumów bikini, kapelusze, samochód bez dachu i ruszyłyśmy przez kanał do Francji. I tak w tym tygodniu zaliczyłyśmy Francję, Szwajcarię i Włochy. Pogoda nas rozpieszcza, spaliłyśmy nosy, brzuchy skarmiłyśmy croissantami a oczy wciąż i wciąż poimy zapierającymi dech w piersiach widokami. Była synestezja? No. :)
Internetu nie było na kampingach i dobrze, od farmville odpoczęłyśmy. A teraz i tak tylko na chwilę się łączę, bo zaraz trzeba się będzie stroić na przyjęcie zaręczynowe. Wspominałam, że właśnie pijemy winko nad jeziorem Como? A w poniedziałek żegnam się z Teklą i ruszam w stronę Sycylii. Nie obiecuję, nie mogę obiecać.. Ale jeśli tylko będzie sposobność, coś napiszę. Problem w tym, że pogoda, ludzie, widoki i smaki wygrywają z klawiaturą.
:*