Przyhipsterzyliśmy wczoraj z Blogoslawionym, bo dowiedzieliśmy się o narodzinach polskiego Yelpa 12 godzin przed internetsami. Musieliśmy siedzieć cicho do północy, ale niestety przespałam premierę, więc dopiero teraz założyłam sobie konto.
Było to absolutnie wyjątkowe spotkanie, nie tylko dlatego, że jedliśmy lunch w jednej z moich ulubionych restauracji (w hotelu Le Regina) – ale też dlatego, że spotkaliśmy się z przeuroczą Miriam Warren, wiceprezs (wiceprezesą…? ;)) Nowych Rynków Yelp, która gdzieś między barszczem z kurek a filetem z gładzicy osobiście opowiedziała nam o historii portalu i swoich planach w Polsce.
Yelp ma 8 lat, powstał w USA i gdybym była lepszym startupowcem niż jestem, ubiegłabym ich w w zdobywaniu polskiego rynku, bo 5 lat temu o mały włos nie założyłabym ze znajomymi jego odpowiednika nad Wisłą. W wielkim skrócie: chodzi o to, żeby ułatwić człowiekowi wybieranie ciekawych miejsc, ocenianie ich i dzielenie się z przyjaciółmi swoimi odkryciami. Sklepy, hotele, restauracje, piekarnie, kluby i zakłady fryzjerskie… Miriam podkreślała, że chodzi o promowanie małych, lokalnych biznesów a nie wielkich sieciówek.
Yelp oczywiście jest połączony z Facebookiem, skąd możemy przenieść swoje zdjęcie profilowe i bazę kontaktów. Pozwala na check-inowanie się jak na Foursquarze, ocenianie jak na Gastronautach i kontakt ze znajomymi jak na Facebooku. Ciekawe, czy pomysł przyjmie się w Polsce tak samo dobrze jak w Ameryce i wielu krajach Europy. Ciekawe, czy będę wolała, żeby moje burgery stygły, gdy się czekuję na Foursquarze czy na Yelpie… Bo przecież nie da się ogarniać tych wszystkich aplikacji jednocześnie! Trudne są wybory blogera…